W imię... (2013)

W imie...
Reżyseria: Małgorzata Szumowska

Ksiądz Adam (Andrzej Chyra) obejmuje nową parafię i organizuje ośrodek dla młodzieży niedostosowanej społecznie. Szybko przekonuje do siebie ludzi energią, charyzmą i otwartością. Przyjaźń z miejscowym outsiderem (Mateusz Kościukiewicz) zmusi kapłana do zmierzenia się z własnymi problemami, przed którymi kiedyś uciekł w stan duchowny. (Opis dystrybutora)

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

Chyra w sutannie dokonuje aktorskich cudów. Niestety Szumowska rzuca mu trochę kłody pod nogi różnorakimi wątpliwej jakości pomysłami, które w zamierzeniu miały być chyba ostre i kontrowersyjne, a wyszły tylko dziwnie. Najlepsze momenty to te, w których Gośka rzuca w kąt te swoje zamysły i po prostu robi bolesne kino o samotności. To jej wychodzi. Nie wiem po cholerę upiera się, żeby osiągnąć jakiś inny efekt.

Chyra to mistrz aktorstwa więc tylko dla niego obejrzę.

Zakończenie sugeruje takie kuriozalne wnioski, że głowa mała. Aż nie wiem, czy uznać to za wadę czy zaletę. W sumie, dawno mnie tak żaden reżyser nie zaskoczył. Szumowska to legalna kosmitka.

Zakończenie jest - nie bójmy się tego określenia - budzące grozę. Codziennie wieczór piję szklankę wódki, próbując o nim zapomnieć. Minęły już trzy kwartały i wciąż mi nie wychodzi.

@Esme @nevamarja
A o co wam chodzi z tym zakończeniem, bo tak tajemniczo i wiele sugerujaco mówicie, a nie mówicie? Nie o to chodzi, że Bóg jest miłością? :)

Ilość gejów na metr kwadratowy popegeerowskiej wioski jest w tym filmie nienaturalnie duża, ale jakoś przełknęłam to przejaskrawienie. Natomiast ostatnia scena, w której wychodzi na to, że Przeczytaj spoilery +

Wszyscy mówią tylko o tym zakończeniu. To musi być naprawdę traumatyczne, aż nabrałem ochoty na wizytę w kinie ;)

Nie tyle traumatyczne co bzdurne.

Dlaczego wszyscy? W żadnej recenzji nie ma o nim słowa. Jak spotkam jakiegoś krytyka, to się go zapytam, jaki on ma sposób na zapominanie, bo widocznie skuteczniejszy niż mój ;)

Byłem przekonany, że w relacjach z Berlina widziałem narzekanie na finał, ale teraz tego nie znajdę, bo gazety strzegą swych archiwalnych treści niczym lwy ;)

1. W mojej opinii to jest film o samotności, a nie księdzu, który jest gejem (co sugerują liczne opinie "obiegowe")
2. Najmocniejsze sceny to poczatek i koniec - nie związane ze sobą i jakby inne od reszty tworzą świetna klamrę spinającą całość i najbardziej zapadaja w pamięć.
3. Sam temat homoseksualny to trochę za mało na dobry film (zawsze powtarzam, że filmów o gejach nakręcono już dużo)
4. "Freeier Fall" podobał mi się bardziej, niż "W imię...", podobnie przed rokiem "Stadt, Fluss, Land" oceniłem lepiej niż "Keep The Light On" - pewnie mam inny gust niż jurorzy Teddy Award.
5. Mimo swoich wad "W imię..." jest interesującą pozycją na polskim rynku filmowym - w tym kraju takich filmów się nadal nie kręci.

Fil m kameralny, wręcz ascetyczny, a jednocześnie bogaty wizualnie. Lubię filmy o polskiej wsi, a tutaj pokazana ona jak rzadko pięknie. Pięknie i surowo. Oprócz Chyry świetne aktorstwo Kościukiewicza, Ostałowskiej i tego blondasa, co to grał w "jesteś bogiem". Ale prawdziwy cymesik to chłopcy , grający podopiecznych ogniska - tworzą autentyczny klimat filmu. Aktorzy zawodowi dopasowują się swą grą do naturszczyków. Film faluje, ale jest to celowy zabieg reżyserki, która świadomie miesza sposoby opowiadania. Niestety - kopniakiem w pysk jest końcówka, która zabija psychologiczny wydźwięk filmu. Ale piątkę stawiam i tak. Szumowską ponosi nie po raz pierwszy. Najbardziej podobało mi się to wiejskie lato i słońce.

Może końcówka wpisuje się w "świadome mieszanie sposobów opowiadania", a nie że ją poniosło. Czy babka już nie ma prawa spieprzyć swojego filmu pewną ręką jak prawdziwy artysta, tylko trzeba ją tłumaczyć jakimś PMS? :P

Nie wiem co to PMS. Czy to coś podobnego do LGBT?

Bardziej do WTF.

To nie wiem

Mnie np ta procesja teledysk to bardzo , bardzo

Aktorstwo Chyry na bardzo wysokim poziomie (docenione zresztą w Gdyni). Kościukiewicz wypada dla mnie słabiej, jest niemal sztywny. Trudno mi zrozumieć fenomen wzajemnych relacji między granymi przez nich protagonistami, nie czuję między nimi chemii niemal do końca filmu. Jeśli za końcówkę uważasz spełnienie seksualne między nimi, to w mojej opinii wypada ono topornie niczym kopniak w pysk. Może tak ma być - przecież rzeczywistość ich związku jest niemal równie toporna. Jeśli jednak za zakończenie uznać scenę z seminarium duchownego, to ma ona w sobie pewien szczególny urok bliższy nurtowi LGTB. Chociaż HGW.

Dla mnie Kosciukiewicz ok, na szczęście film nie zamęcza widza homoseksualną chemią, nie dostrzegłem tam toporności jakiejś strasznej oprócz zakończenia w seminarium.Ale każdemu jego topór na drogę.

Wszystko OK, ale związków homoseksualnych bez chemii i topornych scen gejowskiego seksu było już w nurcie LGTB od cholery.

Jak na Szumowską całkiem nieźle, rewelacyjny, przekonujący Chyra, tylko po co ta dosłowność zakończenia i i puenta jak dźgnięcie nożem prosto w serce. Jak można było schrzanić kawał dobrego kina, chyba tylko sama Małgośka wie. Siedem jest za klimat, za niemal fizyczną przyjemność oglądania, za emocje, tak bardzo autentyczne: samotność, wyalienowanie, tęsknota za bliskością, cierpienie, którego nie sposób zagłuszyć alkoholem, cielesność i duchowość rozmijające się, każda dążąca w swoim kierunku . Prawdziwe: upadamy i powstajemy każdego dnia.... Piękne, pełne artyzmu zdjęcia, przejmująca ścieżka dźwiękowa i uczucie rozczarowania jakby tego świetnego materiału brakło na wykończenie, puste, miałkie, nie pasujące do całości, marnujące całe spectrum nasuwających się wcześniej przemyśleń.

no tak, miło Ciebie poczytać

Zakończenie? Ale _które_ zakończenie?
Myślę, że mogło być znacznie gorzej, np. lincz z odrzuconą kochanką w roli głównej furii, albo nie daj Boże jak w "Pokłosiu".

Najbardziej podobał mi się utwór kapeli Band of Horses zatytułowany "The Funeral", który wybrzmiewał podczas procesji.

Dobre zdjęcia Englerta, świetny Chyra, niezłe udźwiękowienie (jak na polski film wybitne), sprawnie poprowadzony aktorski drugi plan. To wyczerpuje listę zalet posiadanych przez "W imię". Nie oburzam się na zakończenie, bo nawet gdyby wcześniej pokazać planszę z imieniem i nazwiskiem reżyserki ("Małgośka mówią mi, on nie wart jednej łzy" Ta piosenka powinna lecieć do napisów :D) niewiele by to pomogło. Szumowska chyba nie wiedziała co chce powiedzieć, ni to dramat psychologiczny ni obraz społecznie zaangażowany. Całość okraszono tandetną symboliką (Adam, Ewa itd.) i kazaniami a la Mistrz Eckhart dla współczesnych. Niesamowity jest płodozmian jaki jest serwowany widzowi. Najpierw ciągnąca się w nieskończoność (przynajmniej dla mnie) scena na cmentarzu, który musiał być żydowski, później bardzo plastyczna sekwencja biegu przez las, i tak w kółko - ból zębów i "zaraz wyjdę z kina" na zmianę z fragmentami całkiem znośnymi.

Innymi słowy: Czy warto to obejrzeć? Mimo wszystko warto. Dla Chyry.

Czytam właśnie dyskusje na filmwebie. Jednak niektórzy nie powinni tego filmu oglądać.

To, co najważniejsze zostało już tu napisane, właściwie nie ma sensu się powtarzać, jedynie chyba po to, aby jeszcze to podkreślić, albo dla siebie samej. Dla mnie to jest film o samotności, dogłębnej i nieskończonej, na zawsze i wszędzie, niezależnie od tego kto i co, z kim i jak. Każdy jest samotny, wszyscy, i nawet Bóg nic na to nie poradzi. Może to uproszczenie, ale dlatego właśnie cała reszta, ksiądz, homoseksualizm, wieś, wszystko - nie interesuje mnie za bardzo, może być, ale mogłoby tego pewnie i nie być. Rozumiem, że po coś to autorzy zrobili, że to zapewne ważne, dziś w Polsce zwłaszcza, może, ale nie grzeje mnie to. A przy tym jeszcze wrażenie trzech grzybów w barszcz, dwóch pieczeni itd. psuje coś trochę.

Chyra - bardzo dobrze. Obnażony człowiek - jeśli się na to dziwnie patrzy, w skrępowaniu i napięciu, w bólu, to co dopiero to robić, grać to?
Film smutny. Zaczęłam myśleć o nim parę godzin po i jeszcze będę, choć właściwie o czym tu myśleć.
Momentami nudnawo.

Szumowska bez wątpienia ma talent reżyserski, ale zarazem albo nie umie przekazać o co jej chodzi, albo sama do końca nie wie (stawiam raczej na to drugie). Szkoda, że nie została dokumentalistką. PS Obawiam się, że kilka scen z tego filmu mi się wypali, a szczególnie Adam tańczący z Benedyktem...

Wielką zaletą filmu jest dopracowanie każdej sceny i piękne zdjęcia. Nareszcie ktoś zauważył, że nawet w biednej wiosce czy miasteczku jest dużo koloru!

asthmar
psubrat
jakubkonrad
Konfucjusz70
MRZVA
Szklanka1979
NarisAtaris
HollyGolightly79
liz29
jakilcz