Kapryśna chmura (2005)

Tian bian yi duo yun
Reżyseria: Ming-liang Tsai

Na Tajwanie zaczyna brakować wody pitnej. Media zalecają mieszkańcom picie soku z arbuzów, ale oni znajdują także inne metody pozyskania wody. Dwoje samotnych, spragnionych bohaterów przemierza miasto niczym płynące nad nim chmury. Przypadkiem spotykają się i ona rozpoznaje w nim ulicznego sprzedawcę, od którego kupiła kiedyś zegarek (Która tam jest godzina, 2001). On jednak zmienił profesję i zarabia na życie jako aktor w filmach pornograficznych, o czym dziewczyna nie wie. Zakochują się. Dwie chmury się dotykają...

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

Przedziwny film, trudny do strawienia za pierwszym razem. Wywołuje zamęt połączeniem romansu, musicalu, pornografii, wizualności i... egzystencjalizmu (!). Kolejne razy pokazują, że pod tym szokującym misz-maszem jest jakaś wizja artystyczna i nieco nadrealny, hipnotyczny porządek.

Ten film jest jak arbuz ze zbytnią ilością pestek. Dobry, lecz nie na tyle by się rozsmakować.
Urocze sekwencje musicalowe, cała reszta już mniej ciekawa.

Pestek w sam raz moim zdaniem, mimo że nie przepadam za arbuzami.

Twój komentarz, biorąc pod uwagę fabułę, jest b. dwuznaczny ;)

Tsai Ming-liang poszedł na całego tworząc pierwszy oficjalny porno-musical. Przyglądamy się więc produkcji (można tak to nazwać) filmu dla dorosłych przez pryzmat jednego z aktorów i niezwiązanej z tym biznesem dziewczyny, (platonicznej?) miłości głównego bohatera. Film ocieka seksualnością, ale o dziwo, nie w momentach, w których można się tego spodziewać. Piękne zdjęcia i zaskakująco dobrana ścieżka dźwiękowa sprawiają, że trudno przejść obok tego dzieła obojętnie...

Nie powiedziałbym, żeby "platoniczna" miłość była niezwiązana z pracą głównego bohatera. Przecież chyba jednym z najistotniejszych wątków tego filmu jest nieumiejętność okazywania sobie uczuć. Bohater jest gwiazdą filmów porno, ale w życiu osobistym jest nieśmiały i zagubiony. Jak okaże swoją "miłość", widzimy w szokującej (ale logicznej w kontekście całego filmu!) końcowej scenie.

"[...]jego niezwiązanej z tym biznesem (platonicznej?) miłości" -- być może niejasno się wyraziłem, po prostu chodziło mi o tę dziewczynę :)
Poprawiłem recenzję, żeby było bardziej po polsku.

A co do interpretacji, pełna zgoda.

Bardzo fajna, rozbudowana interpretacja formalna tej sceny jest tu (uwaga na spojler - jest tam animowana sekwencja kilkudziesięciu wybranych klatek z tej sceny!):

http://www.rouge.com.au/rougerouge/wayward.html

Jak sam tytuł wskazuje ("The 400 Blow Jobs"), nawiązuje też nieco do historii kina, a dosłownie do "400 batów" Truffauta (http://filmaster.pl/film/les-quatre-cents-coups/, ang. "The 400 Blows").

Albo go znienawidzisz, albo pokochasz, ale raczej nie pozostawi cię obojętnym.

Co napisawszy, postawiłaś obojętną ocenę ;)

Cudowne sekwencje musicalowe. Szkoda, że pomiędzy piosenkami "Kapryśna chmura" to film przerażająco nudny.

AniaVerzhbytska
dcd
dcd
nevamarja
kajettanus
psubrat
lamijka
Skyscore
inheracil
boggy
Bandy