Cienka czerwona linia (1998)

The Thin Red Line
Reżyseria: Terrence Malick

Adaptacja powieści Jamesa Jonesa. W 1942 roku amerykański oddział zostaje wysłany na wyspę Salomona aby walczyć z Japończykami. Wśród wysokich traw i malowniczych wzgórz toczy się walka pomiędzy wrogimi narodami. Panuje zgiełk, strach o własne życie, morale upadają, a niektórzy żołnierze są na skraju załamania nerwowego...

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

Dwa razy próbowałem obejrzeć ten film. I za każdym razem usypiałem gdzieś w połowie. Z nudów.

Niezły film, ale blado wypada w porównaniu z książkowym oryginałem, którego siłą jest porażające współgranie z pozostałymi tomami trylogii.

jedyny film , z którego wyszłam z kina.wlecze się i wlecze..nudny jak flaki z olejem

strasznie mi sie dłużył...

Im dłużej myślę o tym filmie, tym bardziej jestem pod wrażeniem. To nie jest poukładane jak w pudełeczku dzieło w rodzaju Szeregowca Ryan'a, nie powala też jak Pluton. Absurd wojny, zabijania i przemocy w kontraście z osobistą refleksją, pięknymi zdjęciami, tym nieustannym oddalaniem widza od planu, żeby zadawać mu lub razem z nim proste, przejmujące pytania o dobro, jego marnotrawienie, miłość, śmierć, szaleństwo, winę, przypadek. To trochę inny film o wojnie. Mnie zachwycił.

Monumentalna nuda i przeestetyzowane zdjęcia (nie sądziłam, że kiedyś to napiszę). "Cienka czerwona" mówi co prawda wiele o tym, co to znaczy być przerażonym mięsem armatnim, a do tego jest znakomicie obsadzona, Ale maniera, w której nakręcono ten film, to jakaś obrzydliwość. "Podsłuchiwanie myśli" żołnierzy, sączone pojedynczymi zdaniami filozoficzne monologi, balansujące na granicy kiczu retrospekcje i wkurzająca muzyka. Jedno mogłam zrobić, by uszanować aktorów i przesłanie - nie zasnąć.

Zbyt słabo pamiętam ten film, żeby się wypowiadać (i nawet nie oceniłem go na Filmasterze). Ale to że mało pamiętam, to oznaka, że najwyraźniej też za arcydzieło go nie uznałem. Inaczej pewnie wyrył by mi się w pamięci.

Zaskakująca opinia o tym świetnym filmie wojennym.

@umbrin, błagam, napisz mi, co w nim takiego dobrego. Ja się chętnie dam przekonać, że nie zmarnowałam sobie 3 godzin życia.

Miał piękne zdjęcia, muzykę, był blisko klimatu "Czasu apokalipsy". Główny bohater unosił się ponad całym bezsensem wokół niego i sprawiał wrażenie, że jest wolny mimo wszystko. Może wybrałaś nie najlepszy dzień na niego.

Um... zdjęcia miał za piękne jak na mój gust. Ja wiem, że kontrast wojny i zabijania z sielską przyrodą czy żoną na huśtawce powinien mnie poruszyć, ale nie poruszył. Muzyka była monotonna i niezupełnie pasowała mi do fragmentów, w których jej użyto.

"Czas apokalipsy"... no więc "Czas" jest psychodeliczny, mroczny i fascynujący. Jedyne fragmenty, które ewentualnie mogą nawet nie konkurować, ale jakoś tam pasować do klimatu "Czasu", to przejęcie obozu japońskiego na wzgórzu - ciężka, dantejska scena. Już wolę porównanie z "Plutonem".

Natomiast aktorsko delicje - strach żołnierzy jest wręcz namacalny, podobnie jak ich rozterki.

Wszyscy którzy dali radę książce(uff) powinni mieć cieszyć się faktem,że reżyser darował nam sceny na łodziach desantowych,które płynęł,płynęły,aż dostałam choroby morskiej,makabryczne sceny trupów znajdowanych w lasach,itp.dłłłłłgie opisy.W filmie przegonił mnie za to po wydmach trawiastych(ładne były)gdzie zostałam ostrzlana i padłam.Podobnie jak książkę rozpoczynałam oglądanie filmu 3 razy.Jednak świetna obsada,super zdjęcia,muzyka(może być)zrekompensowały mi 3 godziny wojennych perypeti.

balzac4
Konfucjusz70
NarisAtaris
duzulek
nutinka
milali
dvdmaniak
KataCzy
IWouldPreferNotTo
hohenlohen