Droga (2009)

The Road
Reżyseria: John Hillcoat

Ojciec wraz z synem podróżują przez postapokaliptyczną Amerykę. Nie mając do obrony przed stojącymi ponad prawem bandytami nic prócz pistoletu, noszą podniszczone ubrania i zadowalając się resztkami jedzenia, zmierzają na wybrzeże nie wiedząc, co czeka ich u kresu podróży.

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

Nie wiadomo dlaczego (może i dobrze), ale na Ziemi nastała apokalipsa, a my śledzimy jak ojciec z synem próbują przeżyć nie czyniąc złego. Film mógłby stać się obiektem kultu, podobnie jak książka Cormaca McCarthy. Co nawaliło? Aktorstwo i reżyseria. Nie związałem się blisko z bohaterami, nie zależało mi na ich losie, pozostałem obojętny. Polecam tylko dla zdjęć i muzyki. I kilku momentów, w których coś jednak poczułem.

Żałuję, że nie przeczytałem książki, łatwiej byłoby mi teraz ocenić, jak bardzo zmarnowany został potencjał tego filmu. Jego treść broni się bowiem bardzo mocno sama przez się, został jednak nakręcony zbyt "po bożemu", w formie zabrakło charakteru i realizacyjnej odwagi. Problem mam zwłaszcza z warstwą wizualną. Robi wrażenie, lecz jest też przestylizowana, bije z niej sztuczność. To taki sterylny brud, który sprawdza się dobrze w tapetach na pulpit, ale mniej w historiach takich jak "Droga".

O, świetnie ująłeś to co mi przychodziło luźno na myśl po obejrzeniu Drogi. Mam wrażenie, że historia została opowiedziana "po najmniejszej linii oporu", bez błysku, bez pomysłu, nawet bez odpowiedniego poprowadzenia aktorów. Bardzo polecam "Time of the Wolf" Michaela Haneke, który nie ma tych wszystkich wad, a tematyka jest prawie identyczna.

"Czas wilka" w ogóle powinien być lekturą obowiązkową dla każdego, kto w jakikolwiek sposób dotyka tematyki post-apo. Tam nie było misternie zadymionego nieba i wydumanej scenografii, a jednak bardziej czuło się klimat katastrofy. Pokazany świat wyglądał po prostu jak ten za oknem i dzięki temu film nabierał wiarygodności, a przez nią - tej swojej cholernej mocy.

"Droga" natomiast jest jak wycinek z innej rzeczywistości, odbierasz to co w niej widzisz w taki sam sposób, w jaki odbierasz świat przyszłości z Terminatora.

Nie wiemy co się stało, nie wiemy co się stanie. A najgorsze, że to wszystko może się wydarzyć.

Dość solidny film. Składa się na to bardzo ciekawa opowieść i trochę gorsza realizacja.
Co najlepsze w tym filmie to zdjęcia (rozplanowanie położenia obiektów i kolorystyka) no i muzyka, która momentami stanowi świetne tło, by innym razem poprawić klimat, gdy akurat zawiódł reżyser. Jednak Nick Cave to Nick Cave.
Dodatkowy plusik za brak melodramatyzmu (może oprócz sceny finałowej. Niej samej, bo "odejście" Vigga jest zrobione sprawnie i zwięźle).
Miłe dla oka. I niegłupie. :)

Trudno ocenić w oderwaniu od książki, gdyż jest to ekranizacja niezwykle wierna - przez co dla znających powieść staje się w zasadzie ilustracją. Stąd nie umiem jednoznacznie ocenić, na ile film porusza, a na ile tylko przypomina to, co poruszające w oryginale, zwłaszcza, że wszystko, co w filmie najlepsze, to w stu procentach zasługa McCarthy'ego. Z tego punktu widzenia mogę jedynie powiedzieć, że zabrakło poczucia więzi między ojcem a synem, które zbudował pisarz. Ale zrobione to zgrabnie.

W stu procentach zasługa McCarthy'ego? Znaczy scenografia, muzyka, aktorstwo itd całkiem przeciętne?
Pytam, bo czytałam książkę, zachwyciłam się (o ile to dobre określenie) i teraz mam zgryz czy iść na film. Jeśli nic nowego nie wnosi, to może nie warto.

Hmm... Scenografia fajna (no bo przecież nie powiem, że ładna, no nie? ;) ), muzyka moim zdaniem zdaje egzamin, aktorstwo (nie licząc irytującego moim zdaniem chłopaka) w porządku, choć Mortensena widziałem w lepszych rolach - co nie znaczy, że mam się do czego przyczepić.

Chodziło mi raczej o to, że ekranizację dzielą na te "po bożemu" i te, w których widać rękę i ducha reżysera, które wnoszą coś względem oryginału. "Droga" nie wnosi. Jeśli chodzi o Hillcoata, to "Propozycja" była bardziej charakterna (choć z drugiej strony to jest scenariusz Nicka Cave'a, więc...). Film tylko w jednym motywie - bardzo subtelnym, ale nie najgorszym - odchodzi od książki, poza tym ogranicza się do przetasowania elementów w czasie, co w przypadku tej powieści, złożonej z oderwanych epizodów, naturalnie nie odbija się czkawką. No i siłą rzeczy - choćby z racji długości filmu - mniej się czuje tę ogromną więź między ojcem a synem. Ogólnie pod względem emocjonalnym wszystkiego jest "mniej", stąd ta "ilustracja". Co nie znaczy, że film nie daje rady. Przypuszczam, że dla osoby nieznającej powieści będzie miał siłę - można powiedzieć, że Hillcoat "nie zepsuł" materiału źródłowego. Mówiąc, że to, co najlepsze, to zasługa McCarthy'ego, chodziło mi oczywiście o fabułę, o sceny wyjęte wprost z książki i ze sporą atencją sfilmowane.

Powiem tak: są ekranizacje, po których przestajemy widzieć "naszych" bohaterów i "naszą" wizję wydarzeń - to znaczy to, co widzieliśmy podczas lektury - a w naszej pamięci pozostaje przede wszystkim to, co stworzył reżyser i aktorzy, których zatrudnił. Teraz dam przykład, w którym mocno odlecę od McCarthy'ego: przypuszczalnie gdybym znów sięgnął, dajmy na to, po "Władcę pierścieni" (jakoś tak się złożyło, że od czasu filmów nie zaglądałem już do książki), pewnie widziałbym sceny z Jacksona - nie dlatego, że film jest "lepszy niż książka" (bo przecież nie jest!), ale Jackson stworzył autorską wizję, mimo że z szacunkiem dla oryginału. Natomiast jeśli wróciłbym do "Drogi", raczej znów widziałbym "moją" wersję. Przy czym nie wiem, na ile ma na to wpływ fakt, że tę książkę poznałem w formie audiobooka, więc poniekąd mam zakodowane w głowie dość wyraziste kreacje stworzone przez narratora :)

Podsumowując: ponieważ nie jest to zły czy "zepsuty" film, zawsze warto obejrzeć, jak to sobie Hillcoat wyobraził.

Ja książki nie czytałem (ani nie słuchałem), więc nic sobie nie wyobrażałem przed seansem. Mimo to, też nie poczułem więzi między ojcem i synem, a w filmie, który opiera całą swoją emocjonalną siłę na istnieniu tej więzi, "trochę" to przeszkadza.
Nie wiem czy winą należy obarczyć reżysera czy aktorów. Chyba nie popisał się ani reżyser ani dwójka głównych aktorów: Mortensen i dziedziak. Wyśmienita, dwuznaczna i poruszająca kreacja Roberta Duvalla oraz niezła rola Theron ratują tu sprawę tylko częściowo. Przez 90% czasu oglądamy przecież ojca i syna...

Oglądałem sobie więc te mało realistyczne komputerowo wygenerowane krajobrazy (nie potrafię określić co to jest dokładnie, ale bardzo mnie mierzi ten nowy sposób pokazywania komputerowo modyfikowanego nieba w filmach: to samo co w The Road widziałem w Sherlocku Holmesie i w Wilkołaku) w całkowitej obojętności wobec tego co się dzieje na ekranie, a z kina wyszedłem nieco zirytowany, bo czułem że zaprzepaszczony został materiał na wybitne dzieło.

@negrin Rozróżnienie ekranizacji jak najbardziej słuszne. "Władca pierścieni" chyba skutecznie zubożył masową wyobraźnię, teraz każdy będzie wyobrażał sobie Sarumana z twarzą Christophera Lee.

Z tego co piszecie obaj wnioskuję, że ten film nawet lepiej jest obejrzeć po przeczytaniu książki. :)

Może i lepiej. Ja, szczerze mówiąc, sięgnąłem po nią dopiero niedawno, poniekąd właśnie z myślą: "Ludzie tak chwalą tę powieść, więc chcę ją poznać, zanim zobaczę film, bo potem będzie już za późno" (podobnie zrobiłem nieco wcześniej ze "Strażnikami"). A co do LOTR-owego offtopa - pytanie, czy "zubożył". Jasne, zawsze ujednolicenie wyobraźni przez wizję filmową to jakaś strata. Ale z drugiej strony świadczy to o wyrazistości ekranizacji.

@michuk
Co do komputerowych widoków, to zgadzam się, dalekie plany faktycznie trochę gryzą po oczach. Natomiast scenografia równoważy ten nie najlepszy efekt. Co do Mortensena... to bo ja wiem? Jak powiedziałem, bywał lepszy. Natomiast co ciekawe, jego postać miała więcej emocjonalnej głębi w retrospekcjach z Theron. Która, nawiasem mówiąc, rzeczywiście zagrała całkiem konkretnie.

@negrin Właśnie mam w domu "No Country for Old Men" Coenów i waham się - czytać najpierw czy nie. Ten sam autor, ale zdaje się, że ekranizacja dużo bardziej udana i może być tak, jak z LOTR.

Ze "Strażnikami" to chyba należało zrobić odwrotnie. Obejrzałam najpierw film i podobał mi się, a po przeczytaniu komiksu, który jest dużo lepszy, mogłoby nie być tak dobrze.

To "zubożenie" nie jest zarzutem do Jacksona, zrobił ten film chyba najlepiej jak było można, w dodatku zatrudniając do projektowania scenografii i kostiumów znanego ilustratora książki. W ogóle napisałam to bez intencji wartościujących, taka sobie uwaga na marginesie.

@Strażnicy
To zawsze jest zgryz :) Bo jeśli jest szansa, że książka jest lepsza niż film, to rezygnując z jej uprzedniego przeczytania, grzebiemy szansę na "pełne przeżycie" tego lepszego dzieła. Tym właśnie ja się staram kierować. Choć oczywiście w gruncie rzeczy nie przeczytałem zbyt wielu książek "specjalnie przed filmem", bo to często co najmniej mało praktyczne :)

Po przemyśleniu tematu stwierdzam, że powieści graficzne są chyba mniej podatne na tego rodzaju trudności - oprócz fabuły mają też własną wizję plastyczną, mogą łatwiej konkurować z filmem.

Chyba że reżyser podejdzie do powieści graficznej z zamiarem przełożenia na ekran 1:1, jak to się całkiem często zdarza :)

@Negrin To prawda. :) Strach przed zjedzeniem przez fanów czasem ogranicza twórczą swobodę.

No, akurat panowie Snyder, a zwłaszcza Rodriguez raczej po prostu założyli to sobie z potrzeby serca :)

Oni pewnie tak :) Ciekawa jestem, czy pan McTeigue też był taki sentymentalny. Muszę w końcu pozyskać "V for vendetta".

O ile w Sherlocku zupełnie nie przeszkadzało mi to niebo i cała ta sztuczność oraz zapach świeżego plastiku bijący z ekranu, o tyle do "Drogi" wcale to nie pasowało. Tak naprawdę gdybym miał wskazać palcem na to, co przede wszystkim zarżnęło potencjał tego filmu, powiedziałbym, że było to właśnie wizualne efekciarstwo.

Edit: Aj, miało być pod michukowym komentarzem.

Strasznie rozmemłane, rozwleczone, szarobure, jakoś dziwnie pozbawione emocji, zimne. Nie poruszył mnie ten film i zupełnie nie mam ochoty na książkę.

Porządna rzemieślnicza robota, nie powala na kolana, ale też nie odstręcza. Dobra scenografia, niezła muzyka i aktorstwo (chociaż Mortensena stać na więcej). Widać, że temat zasługuje na nowatorskie podejście, błysk geniuszu. "Drodze", mimo że straszy i momentami klimat jest dość mroczny, brakuje wyrazistości.

Bardzo, bardzo smutny, ale i tak daleko mu do goryczy literackiego pierwowzoru Cormaca.

Dokładnie! Byłam taka zawiedziona filmem, zwłaszcza że książkę uważam za wybitną.

Dla mnie to jedna ze słabszych książek Cormaca. Najbardziej polecam wczesne: "Dziecię boże" "Strażnik sadu" i debest "W ciemność". Ale do takiej metafizyki trzeba by Tarkowskiego. "To nie jest kraj dla starych ludzi" Coenów jest niezłą adaptacją Cormaca, ale to także nie najlepsza jego książka. W sumie niepotrzebnie przylepiono mu łatkę pisarza horrorowo-fantastycznego. To takie zawłaszczenie - Cormac nie mieści się w tych ciasnych ramach.

Książka Cormaca McCarthy'ego - znakomita. Czytana jakiś czas temu, ale wrażenie, które wywarła, zostało na lata. O filmie spokojnie można zapomnieć w ciągu tygodnia.

Raczej wierna ekranizacja powieści, choć nie aż tak porywająca. Pierwsze pół filmu nie mogłem wysiedzieć, tak mi się dłużyło. Pozostała część natomiast została zrealizowana w strasznie szybkim tempie - prawdopodobnie po to, by właśnie nie przeciągać i nie nużyć widza. Nie jestem zachwycony.

Wspaniałe to było.

duzulek
patersdesign
patrycja76
Montago
Nola
JUMAN
bartje
Zinciu
malamadi
StelmaszykAndrzej