Avengers (2012)

The Avengers
Reżyseria: Joss Whedon
Scenariusz: ,

Pułkownik Nick Fury (Samuel L. Jackson) dyrektor agencji S.H.I.E.L.D.,stoi na czele tajnego projektu "Avengers". Celem operacji jest utworzenie grupy szybkiego reagowania na wypadek wyjątkowego zagrożenia dla światowego bezpieczeństwa. W skład tego nietypowego oddziału wchodzą osoby obdarzone nadludzkimi właściwościami... i nadzwyczajnymi problemami. Tony Stark alias Iron Man (Robert Downey Jr.) nosi w piersi miniaturowy reaktor, dzięki któremu jego serce ciągle jeszcze pracuje. Dr Bruce Banner (Mark Ruffalo) pod wpływem stresu zmienia się w ogromnego zielonego stwora, Hulka, siejącego zniszczenie. Thor (Chris Hemsworth) jako bóg z Asgardu, nie widzi powodu, by bratać się ze zwykłymi śmertelnikami. Steve Rogers alias Kapitan Ameryka (Chris Evans) to żywy relikt z czasów II wojny światowej (ostatnie 70 lat spędził w stanie hibernacji) i z trudem odnajduje się w XXI wieku. Do tego malowniczego towarzystwa dołącza dwoje samotników ze służb specjanych: Clint Barton alias Sokole Oko (Jeremy Renner) oraz Natasha Romanoff, agentka o kryptonimie "Czarna Wdowa" (Scarlett Johansson). Członkowie grupy "Avengers" nie mają zbyt wiele czasu na integrację, ponieważ muszą czym prędzej ruszyć do akcji. Loki (Tom Hiddleston), przybrany brat Thora, chce zniszczyć Ziemię. Trzeba go powstrzymać za wszelką cenę. (Wikipedia)

Obsada:

Pełna obsada

Fajne dialogi, obfitość scen poświęconych na interakcje (nie zawsze przyjazne) między superbohaterami i świetne sceny akcji. Co mnie zaskoczyło na plus w filmie tego typu i co decyduje o wysokiej ocenie, to przemyślana dynamika interpersonalna - grupa nie działa najlepiej, każdy z bohaterów chce udowodnić, że to on jest tutaj alfa, wszyscy mobilizują się dopiero w obliczu apokalipsy. To takie polskie :) Wszystko to jest oczywiście bardzo proste, ale dostarcza niezbędnego haka emocjonalnego, bez którego film byłby tylko wielką rozpierduchą. Bryluje oczywiście Downey, ale Ruffalo też daje radę. Dało się przeżyć nawet Thora, który w każdych innych warunkach jest dla mnie niebywale śmieszny. Marudzę trochę na generycznych kosmitów, ale na ich backstory już pewnie nie starczyło miejsca.

Filmowa drużyna gwiazd - aktorskich i popkulturowych - wszyscy dobrzy i sprawiedliwi w jednym filmie, w jednej drużynie. To tak jakby w jednym teamie grał Messi, Ronaldo, ale i Maradona a nawet Pele albo Guardiola.

Szykuje się niebywały gniot.

Zależy od taktyki jaką obiorą, czyli od scenariusza.

Do tej pory filmy Marvela, jeżeli chodzi o scenariusz, nie były zbyt dobre.

Tak, zwykle były złymi bohaterami swoich filmów, gorszymi o tych bestii, z którymi walczyły siły dobra.

Me love it.

Jeszcze nie oglądałem, ale niemal z całkowitą pewnością mogę apriorycznie powiedzieć, że ten film nie będzie mi się podobać. Z tego prozaicznego powodu, że zdecydowaną większość filmów o superbohaterach uważam za bzdury. Tutaj tych magicznych postaci ma być więcej niż zazwyczaj, więc się to wszystko skumuluje i przez to lepiej nie będzie. Wiem, że mit supermana istnieje od tysiącleci, pewnie we wszystkich kulturach i cywilizacjach, ale to niczego nie dowodzi. Pewnie autorami większości tych postaci, a już szczególnie współcześnie, są ludzie zakompleksieni lub nie do końca wiedzący co chcą innym powiedzieć. Tak czy inaczej, wkrótce obejrzę, ze względu na wysokie notowania filmu - może to jakiś szczątkowy masochizm?

Napisałabym, że podziwiam Cię za konsekwencję w oglądaniu filmów, których nie lubisz, ale w tym wypadku o podziwie nie może być mowy. Jeśli ktoś nie lubi filmów o superbohaterach i z góry przewiduje, że kolejne mu się nie spodobają, a mimo to uparcie je ogląda, chyba tylko po to, by je zjechać, to już nie jest masochizm. To chore.

Staram się oglądać te najpopularniejsze rzeczy, nawet, jeśli wiem, że nie mogą być dobre. Zwyczajnie, by wiedzieć co podoba się większości. By być na bieżąco, wiedzieć jakie kierunki i rozwiązania obiera kinematografia, jak ewoluuje gust statystycznego widza. Symptomów choroby nie dostrzegam w takim zachowaniu. Znam takich, którzy np. chodzą do teatru tylko dlatego, że raz na jakiś czas, jak twierdzą, trzeba tam być.

Jesteś socjologiem, filmoznawcą, pracownikiem wytwórni, czy badasz trendy filmowe hobbistycznie? :)

Ja tam żyję ze świadomością, że i tak nie starczy mi życia, żeby obejrzeć wszystko, na co mam ochotę. Dlatego żal mi czasu na filmy, które nijak mnie nie interesują. Jeśli już oglądam coś nie w moim guście, to robię to przypadkiem. Świadomie bym się nie zdecydowała.

Czasami głupio się czuję, gdy kilka osób dzieli się uwagami na temat filmu powszechnie znanego, popularnego, a ja nic nie mogę o nim powiedzieć; więc oglądam to i owo. Zgadza się, szkoda mi na to czasu, ale na inne możliwe sposoby marnuję i zmarnowałem mnóstwo życia, więc tych kilka godzin co tydzień na filmy, które mógłbym sobie darować, specjalnie mnie nie przeraża. Za jakiś czas, być może, zmienię sobie hobby i wszystkie filmy pójdą w kąt. Na razie mam manię oglądania.

@tropicielkoni: Ja robię coś jeszcze gorszego* - czytam popularne książki, tyle że staram się podchodzić bez uprzedzeń, a nuż mi się tym razem spodoba jakieś czytadło. .. i przeważnie jestem na siebie zła za taką naiwność, ale konsekwentnie to robię. Ciekawi mnie tak jak Ciebie, co podoba się innym. Zastanawiam się przy okazji, dlaczego mnie się nie podoba (bo w większości jednak nie podoba mi się, wyjątkiem jest saga Martina, której haczyk połknęłam i czytam kolejne tomiszcza z pewnym zadowoleniem). @nevamarja, też właśnie nachodzą mnie takie myśli, że szkoda życia... tyle jest dobrych książek, po co ja czytam Gutowską-Adamczyk ;-), ale z drugiej strony, wiem, że dzięki temu jakoś pełniej uczestniczę w kulturze. I rozumiem o czym toczy się większość rozmów na moim ulubionym portalu książkowym. ;-) To chyba nie masochizm, to czysta ciekawość. Prowadząca oczywiście do czytelniczego piekła.

Z filmami chyba się tak nie męczę. Po prostu wyłączam - jak drugą część Sherlocka, która jest czysto rozrywkowa, czyli okropnie nudna, poza tym do połowy filmu wciąż te same tricki reżyser powtarza. Czasem jestem ciekawa filmów, które wiem, że mi się nie spodobają, jak np. Igrzysk śmierci. Książka wygląda jak czysty scenariusz (przeczytałam, bo popularna, tak jak wyżej pisałam) i ciekawa jestem, jak to wypadło w kinie.

* gorszego, ponieważ przeczytanie książki zajmuje więcej czasu niż obejrzenie filmu, przez co dłużej się męczę. ;-)

Po chwili zastanowienia doszłam do wniosku, że można mieć gorsze hobby niż walka o pełniejsze uczestnictwo w kulturze. :)

@lamijka Zawsze mi imponowałaś oczytaniem i obeznaniem z kinematografią. To się faktycznie nie bierze z kosmosu. Także chyba jednak warto.

@tropicielkoni Próbowanie czegoś nowego jest z zasady dobre, nawet jeśli człowiek ma obawę, że to nie dla niego. Trzeba mieć jednak dużo samozaparcia, żeby po raz n-ty sięgnąć po "gatunek", za którym się nie przepada. Twardy z Ciebie zawodnik. :) Masz jednak rację, że trudno się wypowiadać bez znajomości tematu. Więc jeśli lubisz dyskutować na temat adaptacji komiksów, to chyba nie masz wyjścia.

@nevamarja To ja wyjdę na osobę chorą, bo oglądam filmy, które mi się nie podobają regularnie i to nie z takich powodów jak chęć uczestnictwa w kulturze. Taki wewnętrzny przymus. Oglądam komedie romantyczne (zwłaszcza te polskie koszmarki), superbohaterskie blockbustery, oraz, o zgrozo, My Little Pony. Czasami muszę mieć do czynienia z czymś złym by docenić to co dobre.

@lamijka Mam odwrotnie, zły film oglądam do końca, kiepską książkę zwykle zostawiam nieprzeczytaną. Szkoda czasu na Martina ;P

@inheracil, nie obraź sobie, ale za mało Martina przeczytałeś, żebym się Ciebie słuchała w tej kwestii. :P Od któregoś tomu dobrze mi się czyta, chyba od trzeciego. Lubię ten świat, kiedyś tak miałam ze światem Wiedźmina - takie pochłonięcie, zagarnięcie. Coś fajnego. No i jest w co się zagłębiać, wciąż przede mną 3 książki (1,5 tomu). Poza tym, to dobra lektura na odetchnięcie. Wciąga pewnie jak serial, co o książce dobrze nie świadczy..

Zły film pewnie łatwiej obejrzeć niż przeczytać kiepską książkę, ale to akurat mój przymus. Źle się czuję odkładając książkę nieprzeczytaną, cały czas mam nadzieję, że coś się ciekawego jeszcze wykluje. No i mam jeszcze tę ciekawość i wiarę, że jak tak dużo ludzi chwali, to coś w tym jest... też dla mnie.

"Czasami muszę mieć do czynienia z czymś złym by docenić to co dobre." Hm... a ja raczej nie. Dobre jest dobre jest dobre jest dobre. Choć... z większą przyjemnością oglądam dobre po serii złych. Jak wynurzenie się nad powierzchnię wody i zaczerpnięcie powietrza.

@inheracil Jesteś moim guru (tym bardziej że w oparciu o te kiepskie filmy piszesz świetne recenzje), ale na takie poświęcenie jak regularne i świadome oglądanie gniotów na razie mnie nie stać. Może za parę lat - jak mnie najdzie na szukanie wrażeń. ;)

Nie jestem aż takim odmieńcem, jak się okazuje;) Książki też, jak już zacznę czytać, czytam do końca, choćby mi się nie podobały. Nawet, jeśli kompletnie ich nie rozumiem, też czytam do końca, ewentualnie wracając do początku (nawet!) lub trochę mniej się cofam, lub czytam od początku po łebkach - często taki zabieg wcale nie daje lepszych efektów.
Nawet, gdy zakładam, że film czy książka nie będą mi się podobały, to i tak nie wykluczam takiej ewentualności. Co do Avengers - też nie wykluczam, że jednak mnie przekona, choć wydaje mi się to nieprawdopodobne. Tak było np. z "Piłą" (tylko pierwsza część) - po jej obejrzeniu i przeanalizowaniu odnalazłem tam alegorię życia ludzkiego; jednostek, które muszą dokonywać najrozmaitszych, najtrudniejszych wyborów, by mieć szansę przetrwać. Gdy już nawet tak to odczytałem, jeszcze nie mogłem uwierzyć, że film jest niezły, no bo taki horror?!

Jeśli chodzi o "Avengers", to z góry uprzedzam, że to film bez fabuły. Nie chcę się zakładać, ale obawiam się, że żadnej alegorii tam nie znajdziesz. :)

@tropicielkoni Też lubię pierwszą "Piłę". Co do treści Avengers to najmilsze co można powiedzieć to to, że jeden wątek nawiązuje do "Królowej śniegu" Andersena ;)

Od Piły mnie odstrasza sam tytuł. I obcięte palce na plakatach. Bardzo mi się podobała trylogia zemsty Park Chan-Wooka, ale te amerykańskie filmy, w których się męczy jakichś boga ducha winnych turystów, nastolatków, czy innych pasażerów pociągów, omijam z daleka. Z filmowego masochizmu, to wspomniane przez @yo komedie romantyczne i głupawe komedie, szczególnie amerykańskie (ale też w pewnych granicach, widziałam gdzieś jakiś fragment pierwszego American Pie i więcej nie zamierzam.. a Adama Sandlera szczerze nie cierpię).

@nevamarja Dzięki za komplement ;) Tylko to nie jest poświęcenie. Po prostu nie jestem w stanie udźwignąć niektórych filmów ot tak. Jednak jak się napcham Avengersami, romkomami i innym badziewiem to mogę się zabierać za arcydzieła (przynajmniej niektóre) ;)

@lamijka Spoko, ponad 1500 stron to widocznie nie jest reprezentatywna próba ;)
Właściwie to nie powinienem się na ten temat wypowiadać, gdyż czytałem Martina gdy byłem młodszy i jeszcze głupszy niż teraz (mroczne czasy, powód dla którego nie oglądam swoich ocen na biblionetce, boję się tego co tam mogę znaleźć)..

Mniejsza z tym, odniosłem zupełnie inne wrażenie co do sagi Martina, poprzestałem na drugim tomie dlatego, że nie był dość imersywny. Świat nie jest jakoś wyjątkowo interesujący. Fantastykę trzeba chyba rozpatrywać na poziomie treści dwupłaszczyznowo - biorąc pod uwagę świat przedstawiony i fabułę. Zwykle jeden element zostaje potraktowany po macoszemu. W tym wypadku jest to literackie uniwersum. Bez urazy, ale to naprawdę niczego nie urywa. Fabularnie już drugi tom mnie wymęczył, gdyż zamiast intryg dostałem wzajemne zarzynanie się. Podejrzewam, że im dalej w las tym więcej uciętych głów. Słowem, jak to wciąga, skoro nie wciąga.

@inheracil, pamiętasz, rozmawialiśmy o tym i to akurat wtedy, gdy ja czytałam 2. tom. I też nie byłam zachwycona. Jakoś się to wszystko nie lepiło, a potem nagle zaczęło się lepić. Do mojej wyobraźni. Świat sagi Martina nie jest jakiś hiper-ekstra innowacyjny, ale dość spójny. Jednak chyba największym jej atutem są bohaterowie. Łatwo się do nich przywiązać. No i są tacy ludzcy.. Nie są tacy sami przez całą sagę, odsłaniają różne swoje cechy, czasem przeciwstawne do obrazu, który sobie już czytelnik na temat któregoś z nich wyrobił. I wiesz co jeszcze? Objętość tego świata jest imponująca. Z tym, że ja nie jestem czytelniczką fantasy, taką jakąś zajadłą, która łyknęła wszystkie ważniejsze sagi. Np. Jordana Kół czasu, czy jakoś tak, nie tknęłam i raczej nie przeczytam. Zatem może na mnie robi wrażenie coś, co jest standardem w fantasy. Tym niemniej po 3 tomie przywiązałam się do sagi i choć aktualnie nie czytam i nie tęsknię, to z przyjemnością sięgnę po więcej. To trochę irracjonalne, bo nie jestem czytelniczką, którą interesuje "co dalej" - to najmniej ważne. Ważniejsze jest to zanurzanie się. W dość okrutnym świecie (świat Wiedźmina też jest okrutny).

Co do ocen z przeszłości. A wiesz, że mnie się gust, a może raczej tolerancja, raczej rozszerzył/a zarówno na książki, jak i na filmy. Kiedyś, małoletnią będąc, czytałam klasykę, oglądałam bardzo krytycznym okiem filmy i miałam o wiele wyższe oczekiwania niż teraz. Co to się z człowiekiem dzieje.

Ja tam w czytaniu Martina najbardziej lubię zanurzanie się w języku. Wspaniała angielszczyzna. Choć oczywiście bez moich ukochanych Lannisterów też już sobie życia nie wyobrażam. :)

Świetny film, znakomita akcja i poczucie humoru! Polecam wszystkim, nie tylko dla maniakow komiksów!

Almost two hours of pure awsomness :)
Aby polubić ten film trzeba przełknąć jego konwencje. Nie doszukiwać się morałów, prawdy życiowej, praw fizyki... jakiegokolwiek sensu :) To jest czysto komiksowa konwencja. Ma zapierać dech w piersiach, robić wrażenie i pozwolić się w pełni oderwać od rzeczywistości. Ma wyzwolić nieskrępowane marzenia i pozwolić oddać się... no właśnie... czystej rozrywce!
A bo właśnie tym ten film jest. Rozrywką w czystej postaci. Super zdjęcia, piękne wybuchy, emocje, cudowne pośladki i mnóstwo bijatyki!
Oglądając ten film miałem wrażenie, że wszystko to gdzieś widziałem... reżyser wziął najfajniejsze "momenty" i triki z kasowych filmów ostatnich lat... i użył :) To co po dwóch tygodniach jeszcze pamiętam to:
-Przesłuchiwanie z bonda
-Stający dęba tir z Batmana
-Ujęcia rodem z District 9
-StarGate co to koncepcji :)
Więcej nie pamiętam, a po wyjściu z kina naliczyłem z 9 :)
Ale co z tego?
Wyszedłem z kina odprężony i rozbawiony. A o to przecież w kinie chodzi!

'Zawieszenie niewiary' w oglądaną głupotę działa tylko wtedy, gdy świat wykreowany w filmie pochłonie nas bez reszty. Charyzma Downey'a Jr. w Iron Manie pozwalała zapomnieć o bezsensownej fabule, Dark Knight i Watchmeni zapierali dech tak, że nie było czasu na zastanawianie się nad wiarygodnością . W zmian za stanie się czasowo idiotą dostajemy kapitalną rozrywkę. Niestety oprócz jednego idiotyzmu za drugim 'Mściciele' oferują jedynie pranie po pyskach bez specjalnie powalającej choreografii i baaardzo kiepskie dialogi. Zdecydowanie lepiej obejrzeć samą kompilację scen z Hulkiem - to najlepsze jego wcielenie dotąd. O, zwłaszcza tą: http://www.youtube.com/watch?v=30lGrarz3MQ.

W dzisiejszych czasach nawet filmy o superbohaterach oprocz samej akcji potrafia pokazac cos wiecej, jakis problem. The Avengers tego w zadnym stopniu nie oferuje. Przybywa zly i chce zdobyc planete, koniec fabuly. Reszta to slabej jakosci akcja jaka kazdy widzial juz dziesiatki razy.

Fabuła na poziomie przedszkolnym, z niedorzecznościami takimi, że głowa pęka. Nudny pokaz fajerwerków. Dla fanów transformers, czyli fantastyka w najgorszym wydaniu.

No ja nie wiem. Ja się nie nudziłam. Prawdę mówiąc "Hobbit" jest gorszy w kategoriach nudy w czasie scen akcji, cała ucieczka przez kopalnię wygląda jak platformówka a sceny z drużyną wiszącą na drzewach też nie powalają emocjami. No i jak na "pokaz fajerwerków" trochę za dużo fragmentów, w których ludzie stoją i gadają. :)

Ja w Hobbicie nie znalazłem sekundy nudy. Avengers to kupa straszna była.

Nie, Avengers to po prostu głupi film. Ale jak ktoś się spodziewa mądrości po Marvelu, to sam jest sobie winien - to nigdy nie będzie dramat szekspirowski. "X-Men Pierwsza klasa", mój ulubiony jak dotąd Marvel, też był głupi, mimo to dostał od Ciebie 7/10, a "Iron Manowi", najgorszemu typowi amerykańskiej sztampy i sztandarowemu przykładowi głupoty, łaskawie dałeś 6/10. Nie kumam tego całkiem.

Od dzisiaj nie oglądam filmów o superbohaterach.

No przepraszam, już się nie czepiam... Byłaby szkoda, bo "Man of Steel" pod nolanowskim patronatem zapowiada się całkiem atrakcyjnie.

Ja się zgadzam z Esme i też kompletnie nie kumam, dlaczego akurat Avengers miałby być gorszy od innych, skoro jest lepszy. Może umbrin był nie w sosie akurat? Avengers ma błyskotliwe dialogi, Downey Jr. jest oczywiście klasą samą dla siebie, ale nie wiem, czy dwoma tekstami całego show nie kradnie mu jednak Hulk.

Niewykluczone. Hulk był rzeczywiście super i z wyczuciem dawkowany w swojej zielonej formie. :) Swoją drogą Downey z Ruffalo mają dobrą chemię i sceny, w których pracują razem (mózgami dla odmiany), należą do najfajniejszych.

Powtórzę sobie kiedyś w paśmie megahitowym.

W kategorii wydmuszek bezkonkurencyjne. Idealne "kino prawdziwe kobiece": duże ilości ładnych chłopców w obisłych kostiumach naraz. A i dla panów znajdzie się Natasza. Poza tym wszystko, co powinno być w wydmuszce: cięte dialogi, akcja wartka, acz bez, utrudniającego podziwiania popisów akrobatycznych, głębszego sensu, aktorzy grający z odpowiednim dystansem, Zły tak urokliwy, że aż miękną kolana, leicutkie dylematy, takież konflikty lojalności i napięcia, na koncu duże BUM (wyjątkowo bezsensowne: kilku muzułmanów zadało USA wieksze straty niźli kosmiczna cywilizacja, superhiperultrazaawansowana). Dodatkowa pochwała za świetne, nieprzebajerowane przez CG (tzn. CG, ale nie takie, które rzuca widzom plastikiem w oczy) efekty specjalne. Mały minus za muzykę, tak poprawną, że jakby jej nie było (za to w jednym miejscu brzmiącą toczka w toczkę jak "Piechota, tak szara piechota").

Dla mnie to najgorszy film od wielu lat. Wytrzymałem jakośTransformers 3, Gniew tytanów, nawet 2012, ale z tym gniotem była największa mordęga.

Ojej, ale cóż, tak bywa. To są tak puste filmy, że właściwie w innych kategoriach niż "bawi" - "nie bawi" trudno oceniać. Z drugiej strony, trudno o subiektywniejszą kategorię, może poza nudą. Mnie z kolei, z takich wielkich hitów, straszliwie wynudził i wymęczył "Avatar" - o, to była mordęga i mój największy gniot dekady (może poza "Immortals", ale to jest osobna kategoria dna bezdennego).

Avatar to w pełni zasłużony zdobywca Złotego Globu w 2009 roku, który o włos przegrał oscara za najlepszy film z zapomnianym już Hurt lockerem:)

Akademia. podobnie jak TVN, wspiera po prostu porzucone/rozwiedzione kobiety. Ciekawy sposób regulacji społecznej, swoją drogą, nam się wytworzył w tym XXI wieku. ; - ))

Ano właśnie, tak to jest z tym podobaniem. ; - )

Mogę się wtrącić? Właśnie obejrzałam i chyba się nie zgodzę, że to taki "kobiecy" film był - zero romansu, a w zamian masa wybuchów i demolki w transformersowym stylu. Że niby kobiety lubią tyle hałasu na ekranie, cenią takich bohaterów (bo nic tylko komiksy czytają) i do tego kochają wątki SF o poczwarach z kosmosu? No proszę, panowie... Toż to kino dla młodych chłopców jest.

Odpisałam dłużej, z genezą mojego prywatnego terminu i moimi motywacjami, na PW, bo to już mi esej wychodził, a tutaj tak, dla publicznego protokołu: dla mnie i moich koleżanek kino kobiece to takie, w którym jest dużo ładnych, półnagich (lub ubranych w rzeczy obcisłe) chłopców z pięknymi klatami, połączonych przez ambiwalentne relacje - i fabuła, która nie przeszkadza w podziwianiu widoczków. O. Wybuchów być nie musi, chociaż ja osobiście preferuję. Jeżeli rzecz pozwala na napisanie potem setek fanfików, porobienie fanowskich video, obrazków etc. - to jest dodatkowo zabawna i towarzysko przydatna, za co bonusowe punkty (koleżanki jeszcze dodają za potencjał slashowy, który mnie tak nie bawi, ale uwzględniam, bo skoro jestem jedyną osobą, która nie lubi...).

Miałam kiedyś napisać posta z moimi ulubionymi filmami prawdziwie kobiecymi. Muszę pamiętać, żeby to zrobić.

Statystycznie - 40% widowni Avengersów w pierwszy weekend stanowiły kobiety a ponad połowa widowni miała powyżej 25 lat.

Szczegółowe preferencje na pewno się nieco różnią (ja np. od wybuchów wolę sceny szermiercze i z wykorzystaniem walk wschodu z dobrą choreografią, najlepiej takie, w których widać, że aktor/kaskader coś umieją i nie trzeba podciągać go na linach i montować na zbliżeniach), ale ogólnie zgadzam się z Atlasem :D Chyba nie bez powodu w finałowej walce bohater (nie licząc superbohaterów) z reguły traci koszulę? Romansowość jako wyznacznik "kobiecości" filmów to jakiś stereotyp.

A, bo ja ciągle się nie określiłam - płci pięknej jestem. ; - )

Co do szermierki - gdzie napisałam, że nie lubię szermierki? Szermierka, zawsze. Koszule, długie buty, stroje z epoki, zawsze. Długie włosy, zawsze. Pięknie skrojone płaszcze, zawsze. Wszystko co podkreśla talię, u obu płci - zawsze, po milionkroć zawsze, bo ze wszystkich moich estetycznych obsesji, podkreślona talia (i automatycznie szerokie biodra - albo na odwrót, u panów prościej poszerzyć optycznie biodra, by podkreślić talię) jest tą największą.

Znaczy, jestem ja, Esme i Aika. Całkiem sporo. Któraś z nas chyba w końcu tę listę napisze. Jakieś typy?

Ja się domyśliłam, ale w internecie płeć jest taka dość umowna i jak się jeszcze rodzaj nicka nie zgadza z rodzajem osoby, to różne są rozwiązania dot. odmiany :)

No, na początek to dla mnie wszystkie części "Pewnego razu z Chinach", "Wejście smoka", "13. dzielnica" (obie części), "Xena, wojownicza księżniczka" (serial).

Nie rozumiem w takim razie, dlaczego w latach mojej bardzobardzomłodości, kiedy to miało się plakaty na ścianach - każdy chłopiec wieszał Bruce'a z Wejścia. Z kolei 13 dzielnicę, nie wiem jak to wygląda teraz, bo jest duża konkurencja - uwielbiało w momencie wejścia na ekrany 99% moich znajomych płci męskiej. A że moi znajomi to niestety 99,9 % mężczyzn, więc mogę powiedzieć, że uwielbiali prawie wszyscy. Mnie się ten film też podoba, owszem, ale jak tu go szufladkować jako "kino kobiece", skoro to takie samo kino kobiece, jak i męskie:) I zaryzykowałabym, że jednak bardziej męskie niż kobiece. Z tego co mi wiadomo, Xenę faceci woleli bardziej niż Herculesa, więc też kurde nie wiem czemu to ma być taki kobiecy film. Pewnego razu w Chinach - to samo. Kurcze, wydaje mi się, że to trochę tak, że wojna, dobre walki i bitwy czy superbohaterowie kręcą 99% chłopców i odpowiednio brutalnie czy w dorosły sposób pokazane - tyle samo mężczyzn, a interesują tylko określone grupy kobiet i niestety są one w mniejszości, mimo że jest ich na pewno więcej niż kiedyś. W związku z tym nie nazwałabym kinem kobiecym tych filmów. Jak mało te preferencje u płci się zmieniły, widać najlepiej na przykładzie gier video - owszem, naprawdę sporo dziewczyn gra i to w uznawane za typowo męskie sieciowe strzelanki, ale to nadal jest zjawisko marginalne. Rozumiem, że z filmami jest łatwiej, bo żeby film obejrzeć nie trzeba się znać na sprzęcie i popisywać refleksem, stąd widać tu więcej dziewczyn określających się jako wielbicielki mocniejszego czy uznawanego dotąd za męskie kina, ale to za mało, żeby je nagle nazywać z tego powodu kobiecym. Duża część kobiet nie lubi jednak wybuchów i woli bohatera przeżywającego, choć niekoniecznie romans w stereotypowym wydaniu - te informacje mam niestety z drugiej ręki, czyli od części kolegów, która jest żonata:)

To już nawet nie chodzi o romansowość. Jeśli dobrze rozumiem - kino kobiece to dla was takie, w którym można sobie popatrzeć na fajne klaty i muskuły w działaniu. A dla mnie to za ogólny termin dla takiej ilości cech, bo gdy spojrzy się uważniej na te filmy, to się okazuje, że lateks i muskuły to za mało, żeby je połączyć i zakwalifikować jako kino kobiece. To znaczy owszem, ale gdy się przymknie oczy na pozostałe szczegóły. Mnie się wydaje, że każdy w jakiś sposób z filmem się utożsamia, stawia w jakiejś roli, jeśli nie, to nie jest to dobry film - i to moim zdaniem bardziej pasuje na wyznacznik kina kobiecego lub męskiego. Czy w Avengers jest coś, co porusza kobiety - w sensie zmusza do myślenia, snucia fantazji, postawienia się w sytuacji bohaterki (bo zwykle zostaje się przy swojej płci) i to nie tylko w kwestiach erotycznych, ale też decyzyjnych. Nie ma. Bo to nie jest kino kobiece. Johansson to postać mało ważna, ta laska z "Jak poznałem waszą matkę" dostała w ogóle rolę-kukłę. A że jest tu trochę muskułów i goła klata to tylko elementy, które mają poszerzyć publikę. Bo przecież to nie kino elitarne, tu najlepiej jak każdy znajdzie coś dla siebie. Ale kilka takich wabików nie przesądza jeszcze o ukierunkowaniu filmu na odbiorcę kobiecego.

Dla mnie kategoria film dla bab - film dla facetów to coś bardzo prymitywnego. Odnosi się właśnie do takich elementów filmu, na które "po prostu lubi popatrzeć" facet/baba, które babę/faceta "kręcą", nie koniecznie dlatego, że są przedstawione w artystyczny sposób (chociaż to oczywiście plus) i uzasadnione przez akcję, tylko dlatego że są "takie fajne", że człowiek zaczyna podrygiwać na kanapie, mówić "łaaaaał" itd. I czasem lekko się zarumieni, przyznając, że to mu się tak podoba, bo w głębi duszy wie, że to kwestia jakichś pierwotnych instynktów.

Oczywiście jest szereg filmów/scen, które takie pierwotne instynkty budzą w obu płciach. Można wtedy uznawać, że nie ma sensu nazywać ich męskimi/kobiecymi. Tylko że w takiej sytuacji często pada określenie "męskie kino", "film dla prawdziwych mężczyzn". Dlatego czasami warto nieco prowokacyjnie podkreślić, że jest to w co najmniej równym stopniu oferta dla kobiet. I to wcale nie dlatego, że chodzi o jakieś "specjalnie męskie kobiety".

Proszę, Aika trafiłą w sedno. W takim określeniu nie chodzi o socjologiczny opis stanu faktycznego - wtedy byłby on oczywiście fałszywy i tutaj się całkowicie zgadzam z Joanną - to nie jest dominująca w społeczeństwie optyka. Nie chodzi o poważną interpretację - nigdy nie użyłabym określenia "męskie"/"kobiece" w choćby minimalnie poważnej interpretacji jakiegokolwiek działa kultury, niezależnie od jego jakości, aczkolwiek są prominentne teorie, które to robią. Dla mnie to tylko podział na poziomie wskazanym przez Aiko. Hasło "film kobiecy" zestawione z filmem który większość społeczeństwa uznaje za męski z powodów, które też zwykle utożsamiane są z męskimi (czyli wizualnej, lekkiej erotyki) to prowokacja, żart, pod względem mechanizmu taki sam jak "nie płakałem po papieżu", choć dworujący ze znacznie lżejszej kwestii.

Oczywiście, za każdą prowokacją i każdym żartem kryje się jakiś zamiar społeczny, zwykle nieuświadomiony - sprowokowanie debaty, zmuszenie do zauważenia danej mniejszości, w końcu jakiś rodzaj akceptacji społecznej. Powiedzmy szczerze, czy akcja 'czytanie jest sexy" albo "nie czytasz? nie pójdę z tobą do łóżka" miały na celu zobrazowanie realnego stanu czytelnictwa w Polsce? Czy mówiły coś głębokiego o czytaniu? Gdzieżby. To są hasła quasireklamowe, quasipropagandowe czy ideologiczne - mają przykuć uwagę, mają wywołać kontrowersje, mają, w jakimś odległym czasie, coś zmienić. Hasło wywołało dyskusję? Znaczy: działa. Trochę z kreacji, trochę z perswazji, z informacji tyle, że mówi o poglądach głoszącego. Jeżeli jakieś mniejszości walczą o swoje prawa/wizerunek, to nie z intencją zostania większością, lecz z pragnieniem, by wybór niepopularnej drogi, przestał być - kiedyś tam - postrzegany negatywnie, jako dziwactwo czy fanaberia. Większość kobiet pewnie nigdy nie będzie miała ochoty zostać górnikami czy żołnierkami, więc w promowaniu takich pań chodzi raczej o to, by pokazać, że taka możliwość w ogóle istnieje i jest tak samo "zdrowa" czy "OK" jak ta "większościowa". Jeżeli z dziewczynami lubimy akurat takie filmy, bo będziemy się starały promować nasz pogląd - wielbicielki romansów mogą promować swój - już nie tylko ze względu na społeczne postrzeganie, ale też czysto praktycznego wymuszenie na dostawcach kultury tworzenia bardziej "pod nasz gust", w ramach zmieniania świata tak, by bardziej odpowiadał naszym potrzebom. Zawsze będzie miło żyć w świecie, gdzie taki stereotyp "kina kobiecego" będzie równie obecny w myśleniu/kulturze jak obecny, romansowy. No i jest słynny argument "ludzie nie robią tego, bo mają poczucie, że to nie jest dla nich (jest niemęskie, niekobiece)", więc zmiana stereotypu automatycznie ich od tego uwolni. Z tym argumentem jest problem, że trudno udowodnić jego prawdziwość - osobiście sądzę, że większość ludzi jednak i tak podąży utartym ścieżkami; to raczej walka o to, by ułatwić życie tym nielicznym, którzy wybiorą co innego, by nie tylko silne psychicznie, gotowe znieść wrażenie "nienormalności" jednostki decydowały się na daną drogę (owszem, jest świętym prawem społeczeństwa zaganiać ludzi do konformistycznego szeregu, ale świętym prawem jednostek irytować się na to i w jakiś sposób dawać odpór).

Zawsze jest jeszcze kwestia kulturotwórczego potencjału danej grupy. Większość społeczeństwa zawsze pozostaje bierna jeżeli chodzi o tworzenie idei, kultury etc. Kto tam się interesował sporem romantyków z klasykami? Pięć procent społeczeństwa? Mniej? Ale uczymy się o ideowych sporach tej niewielkiej części, bo to ona narzuca wzorce i sposoby myślenia reszcie, choć zajmuje to parę pokoleń. Jeżeli jakiś pogląd jest zakorzeniony wśród tej małej, ale mającej wpływ części, to w końcu zostanie przeforsowany, jak równouprawnienie, brak kar za homoseksualizm lub właśnie jego karanie, kwestia kary śmierci etc. Sądzę, że od pytania o procent w całym narodzie znacznie istotniejsze jest, jaki procent wśród aktywnej kulturowo - albo społecznie - grupy stanowią kobiety, które grają w gry, wolą kino akcji niż romanse czy też robią inne rzeczy obecnie uznawane za "niekobiece" (tak na oko często łącząc to wszystko, ale nie mam żadnych danych statystycznych, a moje wyczucie jest bez znaczenia, skoro opiera się na specyficznej grupie), bo to jest wpływ jaki wywrą na kulturę. Połowa Polaków nie czyta nic w ciągu roku - ich wpływ na rynek/kulturę książki jest więc mniej więcej zerowy, chociaż w społeczeństwie stanowią 50%. Skądinąd wiadomo, że gracze i aktywni internauci są grupą stosunkowo aktywną kulturowo, więc można śmiało założyć, że ich wpływ na to, w jakim kierunku pójdzie postrzeganie męskości, kobiecości i całego świata będzie większy niż przeciętnego zjadacza chleba.

Tylko znowu - brak danych statystycznych. Z mojego doświadczenia wynika, że jakaś dziewczyna głośno przyznaje się, że lubi popatrzeć na chłopców, to zwykle czyta książki i pisma, kupuje płyty, ogląda filmy i nierzadko też gra, więc należy do najbardziej kulturowo aktywnych Polaków. Ale to żaden dowód, bo mogłam po prostu w życiu spotkać przypadkowo tylko takich ludzi. Wg mnie popularność yaoi/slashy przeczy stwierdzeniu, że kobiety nie utożsamiają się z męskim bohaterem, bo tam są zwykle sami panowie - ale czytelniczki takich rzeczy to też jest specyficzna (acz aktywna) grupa, nie mam bladego pojęcia, jak reprezentatywna. Może wcale.

Dla mnie taka definicja i lista "kina kobiecego" to w głównej mierze właśnie żartobliwa prowokacja, głośne wyrażenie własnych poglądów i potrzeb (taka sama jak np. t-shirty z hasłami politycznymi), pewnie z ukrytą gdzieś z chęcią zmiany stereotypu oraz wywołania reakcji u twórców kultury, by się nimi zajęli; niech reszta walczy o swoje sama, każdy forsuje zwykle własny ulubiony pogląd polityczny. ; - ) Dla moich feminizujących znajomych (fakt, że z feminizmu z nieopisanej jeszcze fali albo tej, która powraca ad fontes) to jest, o ile wiem, rodzaj nie-do-końca-poważnej-ale-i-nie-zupełnie-błahej walki o prawo kobiet do swojej seksualności, czyli coś ociupinkę ważniejszego. Pytanie jeszcze, ile kobiet nie ogląda filmów akcji/nie gra w gry, bo uważa to za niekobiece - choćby i tylko kilka procent, zawsze warto zawalczyć.

Nieduża kwestia, tak czy siak. Drobiazg, jak żądanie w kawiarni białego, polskiego cukru, nie trzcinowego. Świat się może nie nagnie, większość ludzi tak nie robi i pewnie nie zacznie, jak ktoś woli trzcinowy, to dalej będzie kupował trzcinowy; chodzi o to śmieszne wewnętrzne wrażenie, że się przynajmniej "dało głos" i spróbowało. Jak głosowanie na partie z promilem poparcia, chociaż wiadomo, że nie wejdą do sejmu. Kto milczy, ten się zgadza, ne? A ja się po prostu z obecnym podziałem nie zgadzam. ; - ) Co nie znaczy, że przeczę jego statystycznej prawdziwości, nie mam danych.

Czyli według ciebie będzie miło, gdy czarne nazwie się białym, bo tak długo było czarne, że trzeba coś z tym stereotypem zrobić:) Rozumiem zamysł, ale ta prowokacja, choćby i była żartobliwa, jest naciągana. Problem, o którym piszesz - walka o własną seksualność, mówienie nie stereotypom, zaznaczanie inności, potrzeb - tak, owszem, jest ważny i każde młode pokolenie się z nim boryka. Tylko, że jak dla mnie, trochę nie tędy droga. Może myślę tak dlatego, że nie imponuje mi eksponowanie własnej oryginalności poprzez samo postępowanie/mówienie na przekór, tworzenie sztucznych podziałów, bez sensownego uzasadnienia tej postawy.
Oczywiście wiadomo, że ludzie odnoszą sukcesy niekoniecznie dlatego, że robią coś lepiej niż inni, tylko inaczej - ale spojrzenie z innej perspektywy też musi się trzymać kupy, że tak powiem.

I dlatego i tu się czepię - Aika pisze o elementach wywołujących łał! i rumieniec - nawet jeśli by się zgodzić z takim jedynie rozróżnikiem, wyodrębniającym kino męskie/kobiece (biorąc pod uwagę tylko sceny odwołujące się do seksualizmu kobiet/mężczyzn, wybuchy itp. zostawiając w spokoju) - to i tak Avengers się nie kwalifikuje, chyba że zrobimy zakładkę pod kinem kobiecym - kino dla nastolatek.
Oczywiście każdy ma jakąś granicę, po przekroczeniu której się rumieni, ale jaka kobieta - nie dziewczynka - podskakuje w fotelu widząc któregokolwiek z panów z Avengers w tych zabawnych wdziankach. Nawet jeśli jakaś koszulka spada to jest nadal zimnooo, o, naga klata Hunnama w Sonsach, no tu już trochę cieplej. I to nie kwestia indywidualnych gustów, bo wiadomo, że każdego kręci coś innego, ale ogólnie pojętej dorosłości - nie jakiejś sztucznej definicji dorosłości, tylko zbioru doświadczeń, w tym seksualnych, które się na nią składają i które sprawiają, że nie podskakuje się na widok każdej klaty i każdego mięśnia, choćby się i bardzo lubiło popatrzeć na fajnych chłopaków.
I dlatego nadal uważam Avengersów za kino dla młodych chłopców z dyskretnym ukłonem (żeby, jak pisałam, maksymalnie poszerzyć publikę) w stronę fanek konkretnych aktorów lub właśnie nastolatek - no niech wam będzie, że trochę bardziej rozbudzonych seksualnie i świadomych czego szukają w filmach niż entuzjastki Zmierzchu, którym do zmięknięcia kolan wystarczy jedno spojrzenie pięknego Edka.

Co do utożsamiania się kobiet z bohaterem męskim - w kinie o którym wspominałaś bohaterowie męscy są już coraz częściej w modnym typie androgenicznym i nawet jeśli się zdarzy, że są męscy z wyglądu, to zachowują się (płaczą, bardzo przeżywają) czy mowę ciała mają mocno kobiecą. To m.in. sprawia, że serial z chłopcami w lateksach tłukącymi się w kosmosie, który dawniej od razu kwalifikowałby się jako kino męskie, teraz przyciąga w równym stopniu widownię męską, jak i damską. Taki myk po prostu, dopasowany do czasów - ale to już kwestia dyskusyjna czy próbujący po prostu sprzedać coś nowego, kreując nową modę i potrzebę (i w rezultacie ci, którzy mu hołdują, wzięci na haczyk oryginalności i połechtani w swoim dążeniu do podkreślenia inności, nie różnią się niczym od innych łykaczy papki reklamowej), czy też wychodzący naprzeciw faktycznym potrzebom młodego pokolenia.

Ja optuję za pierwszą ewentualnością, bo choć lubię kino "męskie", to z tego powodu nie czuję się "nienormalnie" czy w mniejszości i nie mam potrzeby z tej okazji przemianowywania go na siłę, z przekory, dla prowokacji czy z innych pobudek, na kobiece. Jakoś dumna z tego powodu też nie jestem, a cukier wolę trzcinowy, nie dlatego, że modny, ale podobno zdrowszy:)

A i zapomniałam dodać, że pomijając całe te dyskusje o samym pojęciu "kobiecego kina" i jego zakresie, to pomysł z listą "kobiecych" filmów, gdzie jest coś dla nas do pooglądania jest naprawdę fajny. Chętnie też poznam wasze ideały męskie wśród aktorów, na co zwracacie uwagę oprócz muskułów ew. wcięcia w talii - bo mnie się to ostatnio bardzo zmieniło (chyba się starzeję:)

Czemu pomijając? Mnie się bardzo miło dyskutuje. : - )

Ja bym powiedziała raczej, że chodzi o zwrócenie uwagi na to, że jeśli szare nazywamy czarnym, to równie dobrze można je nazwać białym.

Zaprotestowałabym też przeciwko "wykluczaniu wybuchów". Moim zdaniem bardziej atrakcyjne niż tzw. "gołe klaty" są pokazy męskiej sprawności fizycznej i to właśnie to jest objaw pierwotnych instynktów, bo w dzisiejszym świecie bardziej przydaje się na ogół mózg.

>Ja bym powiedziała raczej, że chodzi o zwrócenie >uwagi na to, że jeśli szare nazywamy czarnym, to >równie dobrze można je nazwać białym.

O i jedno treściwe zdanie robiące za cały wywód:) Ja też widzę te szarości, tyle że z czarnym i białym chodziło mi nie tyle o dokładne odniesienie tego do pojęć kina kobiecego/męskiego, tylko do sytuacji, w której dla fantazji wprowadza się dezinformację i chaos bez dobrego uzasadnienia. Bo np. to, że kobiety latają na F16 nie uzasadnia by określać ten zawód jako kobiecy, nawet jeśli lata coraz więcej dziewczyn. Skoro więc już funkcjonują w kulturze jakieś pojęcia w miarę dookreślone - wszystko jedno czy za sprawą językoznawców czy ukształtowane przez społeczność - to po to, żeby za ich pomocą można się było sensownie, szybko i zrozumiale porozumiewać. I żeby nie było niekończących się dyskusji:). Chyba, że rzuca się takie hasła, żeby karmić trole:) ja trollowałam, ale tylko troszkę. Wybuchy wykluczyłam, żeby było mniej dygresji.

PS.
A co z filmami w których jest "coś fajnego do pooglądania dla kobiet"? - odniosłam wrażenie, że o tym była właśnie mowa przy okazji Avengersów i że zostaniemy jednak przy klatach i muskułach, bo te "pierwotne instynkty" u kobiet są o wiele ciekawsze niż opowieści jak to się liczy mózg czy relacje emocjonalne, w które uwikłany jest bohater - o tym napisano już tony. I myślałam o konkretnych przykładach, takich top 5:)

Czyli według ciebie będzie miło, gdy czarne nazwie się białym, bo tak długo było czarne, że trzeba coś z tym stereotypem zrobić:)

Ne, aż tak to nie. ; - ) Jeśli czegoś nie ma, to nie ma. Gdyby nie realna potrzeba moja i znajomych i nasz, jak najbardziej istniejący, gust, to bym nic takiego nie wymyślała (plus niejasne przeczucie, że popkultura raczej pójdzie w tym kierunku, które to przeczucie, jak każde, może być błędne). Sęk w tym, że ja owszem, znam dziewczyny, które lubią romanse, ale nie znam takich, które nie lubiłyby kina akcji (zresztą głównie ze względów całkiem innych niż ładni chłopcy - panowie też przecież tego nie oglądają tylko ze względu na ładne dziewczyny). Może to jest kwestia pokoleniowa, może środowiskowa, ale z mojego punktu widzenia etykietka "męskie kino" ma tyle samo racji bytu, co "kino kobiece", bo w takim świecie, w jakim żyję, ono się tak samo wszystkim podoba, a kobiety częściej chodzą do kina. I w tym momencie, kiedy taka etykietka traci statystyczny czy informacyjny wymiar, a dla mnie straciła, to, po pierwsze, można się nią bawić bez konsekwencji, po drugie, jedyną rolą, jakie jej zostaje jest tworzenie postrzegania społecznego. i to jest oczywiście drobiazg, ale w momencie, kiedy cała masa dziewczyn mówiła "a, ja lubię takie męskie kino, akcji znaczy", a na pytanie "a znasz dziewczynę, która nie lubi?" odpowiadała "a wiesz, właściwie to nie... ale zawsze na to mówiono męskie, to tak jakoś chwyciłam", to zaczyna aż kusić, żeby tę etykietkę obrócić. W celach czysto rozrywkowych, ale, tym niemniej, to jest szufladka, która trafnie opisuje świat-jakim-ja-go-znam. Jasne, jest multum innych światów, każdy ma w końcu własny, więc jeśli w czyimś kobiety oglądają głównie romanse, to nazwie romanse "kinem kobiecym", stworzy ich listę i bdb.

Można uznać, że określenie, choćby nieprawdziwe, jest pragmatycznie wygodne, bo wszyscy od razu wiedzą, o czym mowa. I to jest oczywiście prawda. Ale czemu by się językiem nie pobawić? Przyjmie się, nie przyjmie się, tito, grunt, żeby zabawa była (bo dla mnie to jest zabawa - cały ten długi wywód w poprzednim poście wynikał z nerwicowego przeanalizowania własnych, podskórnych pobudek, skoro już ktoś o nie zapytał, coby na wszelki wypadek być ich świadomym; to Lego, na przykład, najwyraźniej ciągle we mnie siedzi, a nie miałam o tym pojęcia ; - ))).

to i tak Avengers się nie kwalifikuje, chyba że zrobimy zakładkę pod kinem kobiecym - kino dla nastolatek.

Za Aikę się nie mogę wypowiadać, ale ja ten rumieniec zrozumiałam przenośnie - jako określenie elementu, który jakoś tam bazuje na wizualnej lekkiej erotyce. Przecież dorośli mężczyźni też nie podskakują przy każdej rozgogolonej pannie z wielkim biustem, ale to się nazywa ukłonem w stronę męskiej widowni, nie nastoletniej (chociaż ostatnio faktycznie, niektórzy to zaczęli wydzielać) - a pojęcie tworzyłyśmy per analogiam. Nie sądzę, żeby mi zmiękły kolana od jakikolwiek klaty, bo też już sporo widziałam, ale skoro funkcjonowało "kino męskie", to przeróbka w tym kierunku wydawała się językowo słuszniejsza. ; - ) Co do kina dla młodych chłopców, to problem pewnie w tym, jak daleko rozszerzymy młodość - dla mnie, jeśli połowa publiki to ludzie po 25 roku życia, to trudno coś klasyfikować jako "młodzieżowe". Pytanie, oczywiście, czy wiek dojrzałości emocjonalnej nam się nie przesunął w okolice trzydziestki albo i później, ale to już diabelnie skomplikowana kwestia.

Ad wychodzenia naprzeciw potrzebom albo ich kreowania - w moim środowisku potrzeba była znacznie wcześniej, niż się te filmy pojawiły, co z resztą społeczeństwa i na ile trendy kreują korporacje, na ile jednak po prostu ludzie., nie mam pojęcia. Chociaż nie wykluczam tutaj wpływu dalekowschodniej dominacji ekonomicznej, bo jednak ten rynek w Japonii jest znacznie bardziej rozbudowany niż u nas, a Sony się do filmów chętnie dokłada. ; - ) Tym niemniej z tego co słyszałam, to u nich się jednak zaczęło od zaskoczenia producentów danami demograficznymi, nie w drugą stronę - ale gdyby rzeczeni producenci chcieli ukryć swą manipulację rynkiem, to właśnie tak by twierdzili. ; - )

Co do cukru - o właśnie. Ty wolisz trzcinowy, bo zdrowszy, ja wolę biały, bo polski (i tylko i wyłącznie polski), wobec czego, jak się domyślam, Ty wywierasz presję na rynek, prosząc w kawiarni o trzcinowy, ja zaś - o biały, z polskich buraków. I szafa gra. Żadna to kwestia dumy, tylko gustu/hierarchii wartości, a być dumnym z gustu to dość nieracjonalne wg mnie. ; - )

Co do irytacji - no cóż, jak z gustem, każdego irytuje co innego. Mnie też nigdy etykietka "niekobiecego" nie odwiodła od robienia czegokolwiek, podobnie jak etykietka "kobiecego" i za najdziwniejszy rodzaj fanatyzmu uważam ten, który każe ludziom kupować dziewczynkom albo tylko lalki, albo tylko ciężarówki - ale jednak dzielenie kultury, mnie irytuje. Skoro takie kino jest męskie, to może być i kobiece, bo żartobliwa prowokacja prędzej zwróci uwagę na problem niż poważne postulowanie, byśmy uznali dzieła za "ludzkie". ; - )

>Co do cukru - o właśnie. Ty wolisz trzcinowy, bo >zdrowszy, ja wolę biały, bo polski (i tylko i wyłącznie >polski), wobec czego, jak się domyślam, Ty wywierasz >presję na rynek, prosząc w kawiarni o trzcinowy, ja zaś >- o biały, z polskich buraków. I szafa gra. Żadna to >kwestia dumy, tylko gustu/hierarchii wartości, a być >dumnym z gustu to dość nieracjonalne wg mnie. ; - )

A nie jesteś dumna z tego, że masz taki oryginalny gust - te trójkąty i w ogóle? Bo trudno uwierzyć - mało kto tak precyzyjnie patrzy na świat. Przy okazji, co do męskiego ubioru - też dostrzegam przewagę koszul nad T-shirtami odkąd zobaczyłam Caviezela w Person of Interest:D

A jeszcze a propos wybuchów - a możecie dziewczyny patrzeć na takie realistyczne, krwawe kino. Nie mówię o horrorach-slasherach, tylko raczej akcji - wojna, gangi, mózgi rozchlapywane na ścianie - odwracacie się? A blood opery made in Hong Kong? Podobają się wam?

Aika - oglądałaś OngBak?

Tak się tylko pytam z ciekawości, bo rzadko mam okazję:D

"Ong-bak" oglądałam. Fabuła klasyczna :) Rewelacyjny pościg i sceny walk w klubie. W "Obrońcy" już trochę przesadzili z nasyceniem scenami akcji - powinni dać trochę więcej przerywników (tak jak w filmach pornograficznych według Umberto Ecco http://innymislowy.blogspot.com/2009/09/cxcix-umberto-eco-jak-rozpoznac-film.html).

Na obecnym etapie życia raczej nie bawią mnie filmy z dużą ilością krwi, latających kończyn, brudnych narzędzi w zagrzybionych piwnicach (no, chyba że scena jest rzeczywiście nakręcona z humorem). Nie lubię takiego epatowania, zwłaszcza, że nie można już doceniać "odwagi twórców w pokazywaniu szokujących scen", kiedy było mnóstwo innych paskudztw na ekranie.
Obrzydliwych horrorów nie oglądam (pewnie raczej by mnie odrzucały), od brutalnych scen w innych filmach raczej się nie odwracam. Strzelaniny i wybuchy uważam za nudne, wolę czystą walkę wręcz.

Naszła mnie taka refleksja, czytając Waszą dyskusję (szczerze powiedziawszy bardzo pobieżnie, bo postów jest dużo i są bardzo długie :)). Otóż wiele filmów jakie wymieniacie jako "kobiece" podobają się również facetom. Oczywiście podobają się im zwykle z innych powodów, tym niemniej nazwa "kino kobiece" jest chyba w takim razie nieadekwatna. Ja bym nazwał "kinem kobiecym" te filmy, które podobają się TYLKO kobietom i analogicznie "kinem męskim" te filmy, które podobają się tylko mężczyznom. Takie kino siłą rzeczy nie jest najwyższych lotów, nie sądzę by istniały arcydzieła tylko dla kobiet (lub mężczyzn), bo, jak coś jest arcydziełem, to jest chyba bardziej uniwersalne.
Przykładem "kina męskiego" byłyby więc jakieś głupie nawalanki albo głupie komedie z ładnymi laskami (ale bez ładnych facetów). Przykładem "kina kobiecego", hmm... nie znam się do końca, z mojej perspektywy komedie romantyczne, ale mogę się mylić.

No i zabiłem dyskusję... Przepraszam, już się nie będę odzywał. :-(

Ale tu właśnie dziewczynom chodzi o to, że nie chcą być przypisywane tylko do romansów, a skoro dużej ilości kobiet podoba się tzw. kino męskie (nieważne z jakich powodów) - to nazwały je dla fantazji kobiecym.
To chyba problem akademicki i w praktyce nie ma rozwiązania, chyba żeby znieść te nazwy w ogóle, bo to za słabe argumenty, żeby zmieniać nazewnictwo. Można się czepiać, owszem, bo pojęcia kino męskie i kobiece są nieprecyzyjne, ale to co proponują Atlas i Aika jest równie nieprecyzyjne - czyli zamienił stryjek siekierkę na kijek - więc taka zmiana kompletnie nic nie wnosi.

To co ty proponujesz, też jest raczej umowne - bo chyba nie ma filmów, które się podobają tylko kobietom albo tylko facetom (można mówić jedynie o większości facetów lub kobiet, więc zawsze znajdzie się ktoś niezadowolony), bo są faceci, którzy kochają telenowele brazylijskie czy romantyczne komedie i babki, które chętnie zerkają na porno, uwielbiają Wyzwolenie (hipotetycznie, bo nie znam żadnej:D) czy Jay i Cichy Bob kontratakują. A nazewnictwo, choćby i hołdowało stereotypom, to jednak pozwala się orientować mniej więcej o jakie kino chodzi, więc ja bym nic nie zmieniała

No tak, ja rozumiem, że nie wszystkim kobietom podobają się komedie romantyczne (i chwała Bogu) i że są takie którym podoba się kino akcji. Ale w jakim sensie czyni to z tego kina kino kobiece? Jeśli przyjąć, że kinem kobiecym jest to, które podoba się jakimkolwiek kobietom, to pewnie wszystko jest kinem kobiecym :)

Właściwie odpowiedzi na pytanie o kino kobiece i męskie mógłby udzielić @michuk. Należałoby policzyć na jakich filmach jest najmniejszy współczynnik gustu miedzy facetami i kobietami i sprawa jest naukowo stwierdzona ;)

Kulą w płot z tymi Druhnami - wątku nie widziałam;)

Ja założyłam, że to taka ironia :D

No tak, w takim razie trafiłaś z tymi Druhnami idealnie :)

O matko, a co złego jest w komediach romantycznych - Druhny ci się nie podobały?:)

Tak, to jedyne prawdziwie naukowe kryterium :D :D :D Można by też sprawdzić inne kina - np. dla ściślaków i humanów :D Aż szkoda, że Filmaster nie zbiera dodatkowych danych o użytkownikach :D

Tylko ściślaków i humanów? Tyle jeszcze innych kategorii czeka... dla grubych, łysych, chudych, sportowców i kanapowców, dla kucharzy i anorektyków, dla tych, co lubią BDSM (a taka szufladka, na wzór LGBT, może się w sumie nawet przyjąć). ; - )

Nie no, każdy film się chyba łapie na kilka takich kategorii - np. kino męskie dla starych grubych łysych kanapowców;)

No, właśnie już pisałyśmy, że to jest raczej określenie żartobliwe i prowokacyjne :)

Właśnie mnie się też bardzo OngBak podobał, mimo że za pierwszym oglądem był jeszcze bez napisów:) Obrońca mniej i z przydługimi walkami masz rację - ale przykład z linka mi nie pasuje - po co komuś przerwy w porno, skoro ogląda i tak z 5-10 minut.
I dzięki za dalszą odp. - zawsze mnie ciekawiło czy inne dziewczyny się odwracają, czy nie. Ja patrzę przez palce, żeby w razie czegoś móc zasłonić sobie oczy, ale zwykle i tak jest na to za późno. Horrorki i zagrzybione piwnice lubię:), ale gore zrobionych dla pokazania samej wyrzynki nie, bo nudne i bez sensu

Trójkąty są oryginalne? Nigdy tak nie pomyślałam. Absolutnie serio teraz piszę. Zawsze sądziłam, że każdy ma coś, co irracjonalnie lubi. : - )

Dlaczego Joss Whedon kręci takie przegadane filmy?
Przecież z tych dialogów nic nie wynika.

Zabijcie mnie, ale nic na to nie poradzę: podobało mi się. Nastawiony byłem negatywnie i przygotowany solidnie (stan wyraźnie wskazujący na spożycie), ale to nie do końca wszystko tłumaczy, bo do kina tego sortu zawsze podchodzę w ten sposób i nie zawsze mi się podoba. Nie rozumiem zarzutów o niedorzeczności: kto oczekiwał po komiksie realizmu?! Oczywiście jest niedorzecznie, ale przy okazji zabawnie (niemal wszystkie dialogi z udziałem Downeya Jr.) i widowiskowo. I git, dokładnie o to chodzi w takim kinie. A Hulk dopiero po tym filmie został moim idolem ;)

epic movie dla ubogich

Fakt, że za bogata nie jestem. ;)

tyle piniendzy poszło, a ta plansza na początku film z napisem 'avengers' skojarzyła mi się z pierwszymi odcinkami Klanu.

Ja bym powiedziała, że akurat w tym filmie widać włożone pieniądze, ale specem od CGI nie jestem.

Za godzinę w polsacie ten trzeci najbardziej dochodowy film w historii. Więcej kasiory zbił tylko Avatar i Titanic.

Oglądam drugi raz i zastanawiam się, jaki gorszy film widziałem w ostatnich dziesięciu latach. Nawet efekty specjalne są tu takie sobie, bo o scenariuszu nawet nie ma co mówić. To pustak, przy którym nawet "2012" było interesujące. Ocena spada do 2.

Mam nadzieję, że bardziej już oceny nie obniżysz, bo kusiłoby mnie, żeby podnieść, a mam bardzo niewielki margines. ;)

No nie wiem. Wiesz, kosmiczna kostka jest tak oryginalnym pomysłem, a kosmita chcący zniszczyć Ziemię ma tak nieprzewidywalny uśmiech...Papo smerfie nadciąga Gargamel!. O jak ja nie cierpię smerfów!

Widziałam ten film 2 razy. Nie jest oryginalny. Chyba nawet nie próbuje być. [I dobrze, bo kumpel twierdzi, że jest utrzymany w duchu komiksu.] Ale w jakim świecie może być 3 razy gorszy od "Człowieka ze stali" i o 3 gwiazdki gorszy od "Elizjum" (scenariusze pełne durnot nie z tej ziemi), to nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć.:)

Ja bym się nawet pod Twoimi docinkami umbrin podpisał, gdyby nie to, że w tym samym czasie pod niebiosa wynosisz inne koszmarne gnioty, w rodzaju niesamowicie żenujących spajdermenów, czy hobbitów. Nie ma obiektywnej miary wg której to co lubisz jest wybitne, a to czego nie lubisz jest tragiczne; o wszystkim decydują subtelności Twojego gustu, dla mnie tak samo niepojętego, jak pewnie dla Ciebie gust innych ;) Ale jedno co dobre, to że może lepiej zrozumiesz co czuję, gdy widzę zachwyty nad Hobbitem, bo tam Papa Smerf i jego wesoła gromada są już w całej krasie :P

Wolę jak kino mówi o czymś i jest elegancko nakręcone. Avengers podobnie jak Spider man nie mówi o niczym specjalnym, ale jest fatalnie nakręcone i dlatego je tak gnębię.
Ostatnio z chirurgiczną precyzją potrafię przewidzieć Twoje komentarze Doktorze. Zapala się iskrę i bach. Zawsze pojawia się wówczas mała postać z owłosionymi stopami;). To okrutne, że takie poczciwe stworzenie tak katujesz. Przecież ta rasa miłuje pogodę ducha, dobre jedzenie i ładnie przystrzyżony trawnik.

Powiedziałbym że przewaga Avengersów nad Spidermanem czy Człowiekiem ze stali jest w dystansie i poczuciu humoru. Jedne i drugie i trzecie głupie, ale jak głupie chociaż okiem łypie i nie udaje że niegłupie to zdzierżę a jak mówi, że na serio mówi, to nie daję rady. PS A co do katowania to ja nie katuję, tylko jestem katowany. No i bronię się jak mogę ;)

Dobra, dobra. Przynajmniej dzięki naszym lepszym bądź gorszym dyskusjom toczy się jakieś życie na filmasterze. Ostatnio można odnieść wrażenie, że grają tu muzykę do napisów początkowych "E=mc2" ;).
Wierzę jednak w słowa Bolca z "Chłopaków...", że "spokojnie, zaraz się rozkręci".

Co prawda, to prawda. Gdyby Filmaster był tak pełen energii, jak dziś, parę lat temu, gdy tu pierwszy raz zajrzałem, to pewnie byłby to pierwszy i ostatni raz...

Może faktycznie podsunięty niegdyś pomysł, aby zrobić ten serwis nieco w stylu rpg byłby dobry. Ja chciałbym wywalczyć odznakę "melonik Chaplina" i mieć +1 do doświadczenia;). Według mnie też strona graficzna powinna przejść solidny lifting. To tak jak z telefonem. Czasem trzeba kupić nowy, bo już nie da się patrzeć na tą samą ikonę menu. Z tak dużą bazą danych można coś fajnego na pewno zrobić.

W pierwszym ruchu wywaliłbym tę "grę" po prawej stronie ("Który film jest bardziej Challenging") - czy ktoś to jeszcze w ogóle klika?

Dokładnie. Wkurzające na maksa. I też tą "twoją sugestię" po prawej stronie, tym bardziej że strona nie istnieje.

Mając czas, środki i pracowników można wszystko. Mając. Jeśli Filmaster cokolwiek zarabia lub ma zarabiać, to nie na portalu. Nie liczyłabym więc na wielkie zmiany.

Tylko marudzimy sobie jak stare baby na targu;)

Niestety, wszystkie dobre teksty Tonego Starka padły już w zwiastunie, a tylko w nadziei na więcej oglądałam ten film :(

Film dla bezmózgich zjebów, których umysł pojechał na permamentny urlop w dalekie krainy, gdzie zamiast sensu som obraski.

:D

Aż się sobie dziwię, ale podobało mi się. I efektowne to i dowcipne i sensowne. Tylko jak już trzeba zniszczyć miasto, czemu zawsze musi to być Nowy Jork?

BlonD1E
Chmerson
hrabalka2021
Kamek36
TomaszKoczar
JakubNosidlak
BeatkaWaligorska
turistiiaa
nutinka
redo123