Sita śpiewa bluesa (2008)
Nina i Dave mieszkają w San Francisco. Nina kocha męża, ale sprawy w ich związku przyjmują zły obrót. Nina szuka pocieszenia i zrozumienia swojej sytuacji w historii Sity, żony Ramy z hinduskiej Ramajany. W jej bujnej wyobraźni lektura i życie mieszają się dodatkowo z rzewnymi przedwojennymi piosenkami o miłości. Nostalgia w tym filmie jest misternie przetykana przewrotnym dowcipem, a animację zrealizowano na najwyższym poziomie.
Obsada:
- Aseem Chhabra Narrator - Shadow Puppet #1
- Bhavana Nagulapally Narrator - Shadow Puppet #2
- Manish Acharya Narrator - Shadow Puppet #3
- Reena Shah Sita
- Sanjiv Jhaveri Dave / Dasharatha / Ravana / Dhobi / Valmiki
- Pooja Kumar Surphanaka
- Debargo Sanyal Rama
- Aladdin Ullah Mareecha / Hanuman
- Nitya Vidyasagar Luv / Kush
- Nina Paley Nina
- Deepti Gupta Kaikeyi
Zwiastun:
Wyróżniona recenzja:
Wschodnio-zachodnie klimaty [wspomnienie z WFF 2008]
Amerykańska "Sita śpiewa bluesa" ( http://www.wff.pl/filmdetails.xml?f=1341 ) to animacja. Obraz jest wymyślony i zrealizowany perfekcyjnie, bez dwóch zdań. Pozornie to dwie opowieści: jedna to historia Sity, żony Ramy, z hinduskiej Ramajany, a druga to historia Niny i Dave'a z San Francisco - każda w nieco inny sposób zaprojektowana plastycznie.
Film wielokrotnego użytku. O ile za pierwszym przytłacza dziwnym pomysłem, rozmaitością form i mocną stroną realizacyjną, to potem przyjemnie się wraca do scenek, muzyki, humoru, psychodelicznego wstępu, detali plastycznych. Do zassania za darmo na wolnej licencji ze strony www.sitasingstheblues.com
Dziwny film, bardzo ciekawy technicznie.Występuje tu chyba z 5 zupełnie różnych stylów rysunku,a żadnego z nich nie można nazwać "normalnym".Sama historia to po prostu niezła wariacja na temat hinduskiego mitu.Utrudnieniem jest język oryginału - angielski z indyjskim akcentem jest dziwny
Różnorodność kreski powala co najmniej tak jak źródło inspiracji. :-) Dwie przeplatające się historie, pozornie tylko ze sobą niezwiązane, fantastyczna grafika, mnóstwo smaczków i humor – wszystko tu jest. Zestawienie piosenek ze zdartych płyt z mitologią i miłosną historią najwyraźniej się udało – ogląda się świetnie i można wielokrotnie.
Świetny przykład na porównywalną z lateksem elastyczność materii filmowej. Materiał na zgrabną i zabawną krótką animację niepotrzebnie rozdmuchany do nudnego pełnego metrażu. Jest kolorowo, więc i zasypia się przyjemnie.
Ja mam odwrotne wrażenie - tam się tyle dzieje, że można z tego nakręcić serial, a zostało to zamknięte w jednym filmie. Osobiście już się trochę do niego przyzwyczaiłem, ale na początku miałem zawroty głowy od efektów.
no tak, ale mamy zbieżność 66,6 to chyba musimy diabelsko się różnić ;)
<evil laugh>: Buehehehe. =}}}