Perły Dalekiego Wschodu (2011)

Pearls of the Far East
Reżyseria: Cuong Ngo

Wpływ twórczości Tran Anh Hunga na wietnamską kinematografię wydaje owoce. Na pytanie: co widzisz? w filmie Cuonga Ngo pada prosta odpowiedź: piękno. Siedem kobiet w różnym wieku, czasie i okolicznościach odgrywa tu pantomimę miłosnych gestów - w wyjątkowej scenerii. Od legendarnej delty Mekongu i Da Lat – dawnej francuskiej bazy wojskowej w kolonialnym stylu, przez stary Wietnam w pigułce - królewski region Hoi An, kosmopolityczny Sajgon i północne okolice Hanoi, po Sapa przy granicy z Chinami i Toronto, gdzie zakorzeniła się wietnamska diaspora. Od dzieciństwa do starości wizerunkiem kobiety u Cuonga Ngo rządzi namiętność. Podstawa scenariusza, oparte na faktach opowiadania Minh Ngoc Nguyen, która zagrała w filmie rozczarowaną życiem projektantkę mody, kreują obraz Wietnamu jako zmysłowej, lecz mało realnej krainy. Choć adaptacja czerpie z autentycznej historii i obyczajowości miejsc, w których rozgrywa się akcja, wspomnienie emigrantki urzeczywistnia się w "Perłach…" w estetyce ekskluzywnego turystycznego folderu. Trudno mu jednak odmówić mocy. (Festiwal Pięć Smaków)

Obsada:

Pełna obsada

W ostatniej scenie filmu Cuonga Ngo na pytanie o to, co bohater widzi, pada odpowiedź 'nicość' i jakby się zabawić w rebus i odjąć 'ość' od tego słowa to będzie to, co ja widzę w tym filmie.

Ej serio takie słabe? Bo mam iść jutro:/

Słabe i nudne. Nie idź.

I to Ci mówi @nevamarja, słuchaj jej.

Gorzej niż słabe. Harlequin na ekranie. Nigdy czegoś takiego nie widziałam.

Zdjęcia faktycznie ładne, ale fabularnie kicha. Nawet Wietnamczycy narzekali, że nuda, a w drodze do metra słyszałam ludzi żalących się, że nie wyszli tylko dlatego, że było ciemno i ciasno, a oni siedzieli na środku.

Jako ciekawostkę powiem, że A) na pokazie była pełna sala B) połowa people's jury opuściła seans przed końcem C) Królikowski powiedział, że film jest tutaj dla Wietnamczyków wyświetlany...

Ok, olewam, dzięki!

„Perły Dalekiego Wschodu” to przykład azjatyckiego (a dokładniej wietnamskiego) kina milczącego (co można uznać za zaletę tylko i wyłącznie w kontekście faktu, że Kino Muranów nie jest przystosowane do wyświetlania filmów z napisami). Dzieci, duchy, nenufary, bóstwa, suknie ślubne, lasy bambusowe, rumaki. 7 epizodów, z czego pierwszy i ostatni nudne i męczące, reszta tylko nudna. Nie licząc drobnego twistu w rozdziale 3, trudno się doszukać jakichś pozytywów. Całość jest co prawda ładnie sfilmowana (Mikhail Petrenko nie dostał tych nagród za zdjęcia bez powodu), ale karykaturalny sentymentalizm zarzyna wszystko. Generalnie film Cuonga Ngo, przechodząc od dzieciństwa, przez młodość aż do starości, opowiada o miłości, która nie ma prawa się spełnić. Na ekranie prezentuje się to tak, jak brzmi. Chowają się przy tym nawet południowoamerykańskie telenowele. I choć w przypadku filmów o takiej a nie innej tematyce pewna doza czułostkowości ma prawo się pojawić, to co za wiele, to za wiele.

nevamarja
lamijka