Pożegnania (2008)

Okuribito
Reżyseria: Yôjirô Takita
Scenariusz:

Zdolny wiolonczelista Daigo Kobayashi (Masahiro Motoki) traci pracę, gdy rozwiązuje się jego orkiestra. Postanawia wraz z żoną (Ryoko Hirosue) powrócić do rodzinnego miasteczka i tam poszukać dla siebie nowej pracy i nowego życia. Odpowiada na ogłoszenie zatytułowane "Okuribito" (ang. "Departures") w nadziei na pracę w agencji turystycznej. Jak się jednak okazuje, jest to praca w domu pogrzebowym, Daigo zostaje tzw. "nokanshi" (osobą, która składa ciało zmarłego do trumny). Choć całe jego otoczenie patrzy raczej niechętnie na nową pracę Daigo, on odnajduje się w nowej roli strażnika bram życia i śmierci, pośrednika i przewodnika ku zaświatom. Jednocześnie paradoksalnie uczy się odkrywać radość i piękno życia. (opis dystrybutora)

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

Przyjemny, dobrze zagrany, z ładnymi zdjęciami i muzyką.

Niecodzienny, głęboko refleksyjny i nastrojowy film o pożegnaniu zmarłych. Znakomity.

Z głębią, liryzmem, uczuciem i humorem o śmierci i jej pięknie. Film tak potrzebny jak powietrze, jak konieczność, jak umieranie. Szczególnie nam, Europejczykom.

Powiew czegoś diametralnie różnego od naszej codzienności... Trochę obcej kultury, dobrej muzyki, świetnych zdjęć. Bardzo ciekawa historia.

No niestety, kompletnie mi ten film nie podszedł. Temat bardzo ciekawy, ale film góra średni. Pomijam już, że przewidywalny od A do Z, bo to może mniej istotne, ale po prostu kiepsko opowiedziany, a scenariusz toporny i łopatologiczny do bólu. Męczyłem się bardzo. Intrygujący był za to efekt 3D - w nocy telewizor był jedynym jasnym punktem w moim pokoju i wokół trupów na ekranie latały prawdziwe muchy ;)

Tak strasznie mi przykro :( Mam nadzieję, że "Szatańskie tango" i "Harmonie" zrekompensują ten zawód.

Lapsusie, mi się Pożegnania b. podobały. I uważam ten film za absolutnie niebanalny i wzruszający! (nawet bez efektu 3D)

Wielu się podobały, ale Doktorowi nie. W tym sęk. Sam nie wiem dlaczego, ale zawsze czuję się trochę naiwny i glupi, jak mi się jakiś film podoba, a jemu nie ;)

Z całym szacunkiem dla autorytetu Doktora, mam nadzieję, że to ostra szydera, Lapsusie ;)

Ja z kolei mam nadzieję, że nie taka ostra;)

Bez przesady lapsusie, większości się podoba, więc nie bierz tego do siebie.

Nie chodzi o "banalność", czy kwestię tego, czy film jest "wzruszający", bo jak napisałem temat uważam za ważny i ciekawy. Dla mnie problemem zasadniczym jest to, że w tym filmie wszystko jest tak strasznie dopowiedziane, kawa na ławę, zero subtelności, czy miejsca na myślenie dla widza. Dla mnie niestety ten film był mało japoński w duchu (raczej chrześcijański bardziej), w dodatku trochę w holiłudzkim stylu - w tym sensie, że właśnie wszystko tłumaczył jak dziecku. Zresztą, po obejrzeniu filmu zajrzałem na imdb, gdzie dowiedziałem się, że film ma bardzo wysoką średnią notę (8.1) i że dostał Oscara. Nie zdziwiło mnie to, bo, jak wspomniałem, robi wrażenie zrobionego dla amerykańskiego widza (i zapewne europejskiego, bo aż takich różnic kulturowych znowu między nami nie ma).

Dużo można by napisać o końcówce, która w gruncie rzeczy zawiera klasyczny happy end (mogę to rozwinąć, jeśli chcecie), ale podam może inny przykład na to, co rozumiem przez brak subtelności w tym filmie i walenie kawa na ławę. Główny bohater nie był obecny na pogrzebie matki, którą kochał, bo był w tym czasie zagranicą. Gdy dostaje pracę przy "pożegnaniach" zmarłych, jasnym jest, że może to być jakiś rodzaj odkupienia i jasnym jest, że o matce będzie myślał. Ale jak to widzowi zasugerować? Wybitny reżyser umiałby to pokazać tak, byśmy sami domyślili się uczuć bohatera. A co robi Yojiro Takita? Ano każe aktorowi wygłosić na głos monolog do samego siebie na ten temat (sic!), w rodzaju "Och, nie opiekowałem się matką, czy dlatego by to odpokutować, mam teraz taką pracę?". Doprawdy, szalenie subtelnie. Nie dało rady nie załapać.

I z żalem stwierdzam, że niestety cały film jest tak topornie zrobiony. Dla mnie duży zawód, ale, cóż, każdy odbiera na szczęście filmy inaczej.

Mocne argumenty. Przekonujące. Szkoda, że widziałam Pożegnania tak dawno temu, bo nie mogę się konstruktywnie ustosunkować. Ale skoro tyle kontrowersji jest w odbiorze, to obejrzę raz jeszcze i się wypowiem.

Czy ja wiem, czy to ma sens... Jeśli podobało Ci się parę lat temu, to pewnie spodoba Ci się i teraz. Każdy odbiera takie rzeczy inaczej. To co dla jednego jest mało subtelnym waleniem kawy na ławę, dla innego może być ok. Np. dla Ciebie (podejrzewam) mało subtelne są latynoskie opery mydlane i nie będziesz się wzruszać przedstawionymi tam tragediami, bo wszystko to jest dla Ciebie za grube i zbyt nachalne, a są ludzie, którzy się tym autentycznie wzruszają, a Ciebie śmiejącą się z tego (podejrzewam) uznają za gruboskórną i niewrażliwą. Oczywiście z "Pożegnaniami" nie jest tak źle jak z latynoskimi serialami, ale dla mnie jest wystarczająco źle. Dla Ciebie, lapsusa i wielu wielu innych nie jest i ok. Ja z tym nie mam żadnego problemu i Wy też nie powinniście. Każdy ma swoje kino.

Ale to nie jest kwestia jakiegokolwiek problemu. Mnie nie martwi, że Tobie się ten film nie podobał, a mi (i Lapsusowi) bardzo. Po prostu ciekawa jestem, dlaczego odbiór jest aż tak się różniący, żeby nie powiedzieć - dwubiegunowy. Chętnie to sprawdzę, zwłaszcza że skoro Pożegnania mi się podobały, to nie poświęcę się dla dyskusji, tylko sprawię sobie przyjemność, mam nadzieję.

Swoją drogą, z tego Twojego wywodu wynika, że Pożegnania noszą znamiona opery mydlanej, są mało subtelne i banalne - no sorewicz, ja w takich filmach się nie zatracam! ;) Tym bardziej chcę zripostować to, co o Pożegnaniach napisałeś..

Nie, nie, znamion opery mydlanej nie noszą. Ale są mało subtelne, w sensie, że wszystko jest dopowiedziane i oczywiste.

Przeczytaj spoilery +

Druga kwestia jest taka, że to był chyba najmniej japoński film japoński jaki widziałem. W filmach japońskich świetne jest to, że się ich nie rozumie, że się patrzy z otwartą gębą, widząc, że ma się do czynienia z zupełnie inną kulturą. Tu nie miałem takiego wrażenia. Wręcz przeciwnie, wszystko było bardzo europejskie. Pracownik krematorium wygłasza w pewnym momencie (kluczową w kontekście filmu) kwestię, że śmierć jest tylko przejściem na drugą stronę, gdzie się wszyscy spotkamy. Czy Japończycy tak postrzegają śmierć? Przyznam, że nie wiem, ale wiem, że na pewno takie zdanie mógłby powiedzieć chrześcijanin i na pewno nie mógłby go powiedzieć buddysta. W innych japońskich filmach o śmierci, które widziałem, ich podejście do niej było zupełnie inne, nie nasze, niezrozumiałe. A tu jest tak... normalnie, niestety.

Obejrzałam. Chcąc nie chcąc bardziej krytycznym okiem niż za pierwszym razem. Nadal mi się podoba, oczywiście, tyle że już wiem, co Ci mogło przeszkadzać najbardziej: wszechobecna ckliwość.

Zgadzam się, że film jest dosłowny, sporo w nim też żerowania na delikatnych emocjach (vide: śmierć bliskiej osoby), trudno się więc nie wzruszyć. A jednak nigdy nie zarzuciłabym temu obrazowi braku subtelności. Przeciwnie. Uważam, że pokazanie ceremonii odejścia vel przygotowania do ostatniej podróży z podkreśleniem wielkiego szacunku dla tego, kto odchodzi, dla samej godności odejścia było przepiękne i właśnie w tym tkwi największa subtelność. Jest w tym całym ceremoniale jakaś magiczność momentu (jakkolwiek to brzmi), która ujmuje absolutnie. Może dlatego, że oglądając to, człowiek odwołuje się do własnego życia i bliskich. Pojawia się mnóstwo refleksji itp. itd.

Rzeczywiście, wszystko to uznać można za tanie chwyty, sporo scen/dialogów zajeżdża telenowelą, ale ogólne wrażenie, mimo wszystko, jest wyraźne, trafia do serducha, przynajmniej mojego.

Może czasem nie należy od kina za dużo wymagać tylko poddać się emocjom, które film wywołuje? Banał nie powinien być wrogiem nawet najbardziej wytrawnego kinomana, zwłaszcza jeśli dotyczy wartości/spraw życiowo ważkich.

A że mało japoński ten film, to się zgodzę, ale gdyby ten scenariusz przenieść do Europy, to wyszedłby banał totalny, dziwoląg wręcz. Tło obcej kultury podnosi wartość ceremonii odejścia i przyzwala na banalne dialogi (właśnie i tylko dlatego że to inna niż europejska kultura).

Mądra Marylou. Jednak pragnę zwrócić uwagę, że szacunek dla samobójstwa, przygotowywanie zwłok w obecności rodziny, nawet nagrywanie instruktażu jest czymś obcym. Ja się zgadzam, że to taka Japonia z Murakamiego, ale czy to źle musi być? Po zastrzyku japońskiego kina z Viitor Q na czele jakoś nie potrafię powiedzieć, że to jest takie kino jak lubię. Jest ciekawe, ale hermetyczne. Tę otwartość "Pożegnań" doceniam. Normalni ludzie są chyba trochę ckliwi, wrażliwi, normalni. A tu zderzenie - ciało, śmierć, rozkład. Doceniam ten humor, wcale nie czarny, tę akceptację, ten szacunek (a nie bunt) wobec tego , co nieuniknione.

Nie do końca mogę się zgodzić z tym, że chodziło tylko o ckliwość. Jak zapewne zauważyliście raczej tego argumentu nie podnosiłem. Zasadnicze przesłanie filmu, czyli szacunek dla zmarłych, pogodzenie się ze śmiercią i zaakceptowanie jej, nie są dla mnie ckliwe i jak zapewne zauważyliście nigdzie się tych elementów nie czepiam. Akurat sceny "pożegnań" były dla mnie najlepszą częścią filmu. Gorsza była reszta, czyli wątek z żoną, co to przyjeżdżała i odjeżdżała i z ojcem, bo końcówka niestety była mocno przesadzona.

Nie ukrywam też, że chodzi o pewne filmowe detale. Humor mnie nie śmieszył. Postaci mnie kompletnie nie obchodziły (z jedynym wyjątkiem Szefa, który trochę ratował film), efekty specjalne były tragiczne (te plastikowe łososie w rzece...).

Fakt faktem jednak, ze lapsus w rozmowie przekonywał mnie, że to zupełnie inny świat, zupełnie inna kultura i z tym się zgodzić nie mogę. To był bardzo chrześcijański film. Mnie np. akurat zaskoczyła w tym filmie reakcja otoczenia na pracę głównego bohatera, bo była taka europejska w duchu. Po Japończykach spodziewałem się raczej czego innego. Nie ma u nas co prawda takiej pracy, ale są osoby zajmujące się np. balsamowaniem zwłok. Wiem trochę o tym, bo mam przyjaciółkę, która marzy o tym, żeby się tym zajmować. Jej mąż się sprzeciwia i mówi, że by się brzydził ją dotknąć. Jak w filmie.

Jeśli mówię o inności spojrzenia na śmierć w kulturze japońskiej to nie mam na myśli bynajmniej Visitora Q, który jest dziwadłem, którego nie traktuję poważnie. Mam na myśli po pierwsze Nagą wyspę Kaneto Shindo z 1960, a po drugie Balladę o Narayamie Shohei Imamury z 1983. Oba są poważne i dają dużo materiału do refleksji. Obejrzyjcie, podyskutujemy. Nie wiem jak z ich dostępnością (ja oba widziałem w kinie w ramach DKF-u), ale zdaje się, że "Ballada.." była wydana w Polsce na dvd.

Mój ojciec poszedł na "Nagą wyspę" w 196... , bo myślał , że tam będą gołe baby i srodze się zawiódł. No nie wiem, nie wiem...

To może do obejrzenia "Ballady o Narayamie" zachęci fakt, że z uwagi na jedną ze scen filmu o grającym jedną z głównych ról Japończyku używano określenia Yebiesuki Nabosaka

A tata mi mówił, że w "Nagiej wyspie" występował niejaki Nahuj Mihata. To tez go ponoć zmyliło.

Leżę i płaczę ;)

Tata myślał zbyt wąsko. Owszem, gołych bab nie ma, ale za to cała wyspa jest naga!

Spoko, przekażę ;)

Pomysł i plakat sugerują więcej, niż film daje. To dość niezłożona obyczajówka - fakt, że z innej kultury, więc ciekawiej, ale bez rewelacji i bez głębi. Jak na kino w ogóle, całkiem miłe, ale jak na kino artystyczne - nieco zbyt płaskie.

Film bardzo wzruszający (tyle pogrzebów w ciągu dwóch godzin...), ale jednocześnie dający poczucie harmonii i ukojenia. Daje okazję do popłakania, ale nie poniewiera człowieka jak np. "Tańcząc w ciemnościach". Fragmenty japońskich ceremonii są hipnotyzujące, zaskakująca jest elegancja, z jaką można wykonywać czynności u wielu budzące wstręt. Związek bohatera z żoną pokazano z dużym, małomównym wyczuciem. Podsumowując: mnie się podobało.

Idealnie to, czego szukam: fizjologia śmierci, czarny ale błyskotliwy humor, trochę smutnego egzystencjalizmu i zderzenie z codziennym życiem. Trochę dziwactwa u bohaterów, mocne rysunki psychologiczne postaci. Bardzo jestem na tak.

MonikaMazurkowna
Konfucjusz70
Mikser
PiotrKowalski
jakilcz
dcd
dcd
Horracy
Aquilla
psubrat
izabellamonika