Trzy kamelie (1942)

Now, Voyager
Reżyseria: Irving Rapper

Opowieść o miłości Charolette Vale, starej panny w średnim wieku, która cierpi na złamania nerwowe z powodu zachowań dominującej matki, od której uwalnia ją dopiero romans z Jerrym - mężczyzną spotykanym w drodze powrotnej z sanatorium. Para nigdy się nie pobiera, ale przez przypadek losu, Vale dostaje córkę Jerry'ego na wychowanie.

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

Po co sięgać po księżyc, skoro mamy gwiazdy...

Jak na mój gust - troszkę ten film nie wie, o czym ma być. Choroba psychiczna? Romans? Toksyczny związek z matką? Każdy z tematów można by było troszeczkę mocniej pocisnąć. Zakończenie tworzy jeden z dziwniejszych związków, jakie widziałam w starym kinie. No ale mamy Davis, mamy Rainsa i Henreida, więc mnie stanowczo pasuje.

Film piękny i ambitny, ale mam podobne refleksje do przedmówcy (a raczej: --czyni). Choroba psychiczna jakaś taka fejkowa. Romans-nieromans, toksyczna-nietoksyczna matka... Wszystko takie wałęsowskie - za, a nawet przeciw. Najsilniejszy jest motyw nagłego ataku matriarchatu i solidarności jajników, jak na porządny chick-en flick przystało. Do tego słabi mężczyźni-pantoflarze bez ikry. I tylko dla oczu i powabu Bette Davis warto dokładnie sobie to dzieło sztuki przyswoić.

asthmar
pajestka
Aquilla
jango
waleriana
saralove21
dollycoco1989
sergiors6
maksler
xenophily