Norwegian Wood (2010)

Noruwei no mori
Reżyseria: Anh Hung Tran

Zrealizowana w Japonii adaptacja, a raczej osobista interpretacja bestsellerowej powieści Harukiego Murakamiego o miłości i dorastaniu japońskich dwudziestolatków z 1968 roku. (Festiwal Pięć Smaków)

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

strasznie nierówny, daleko mu do oryginału, no, ale w końcu coś tam udało się zachować z pierwowzoru

Tak jak się spodziewałam - ekranizacja lepsza od książki. Murakami ociera się o grafomanię, w filmie grafomanii nie ma, są ludzie, a aktorzy dają im swoje emocje, których nie mają papierowe postacie Murakamiego. Poza tym film pokazuje realia Japonii lat 60., których nie można sobie wyobrazić, czytając książkę, jeśli się ich nie zna. I to wszystko jeszcze w pięknych zdjęciach i osnute cudną muzyką. Reżyser wyciął sporo wątków, a mimo to udało mu się stworzyć dobry dramat.

Tak jak się spodziewałam - ekranizacja lepsza od książki. Murakami ociera się o grafomanię, w filmie grafomanii nie ma, są ludzie, a aktorzy dają im swoje emocje, których nie mają papierowe postacie Murakamiego. Poza tym film pokazuje realia Japonii lat 60., których nie można sobie wyobrazić, czytając książkę, jeśli się ich nie zna. I to wszystko jeszcze w pięknych zdjęciach i osnute cudną muzyką. Reżyser wyciął sporo wątków, a mimo to udało mu się stworzyć dobry dramat. W dodatku reżyser jest Wietnamczykiem, a stworzył film na wskroś Japoński.

Właściwie to nie wiem, co w książce jest grafomańskiego. Gdyby Coelho, który jest synonimem grafomańska w literaturze, pisał takim językiem, zakochane w Justinie Bieberze nastolatki nie czytałaby jego książek, bo by ich nie zrozumiały. W książce nie chodziło ponadto o realia epoki, ale o wrażliwych ludzi, którzy funkcjonują poza społeczno-politycznym kontekstem swoich czasów, uwikłani są przede wszystkim we własne historie, a nie w to, co dzieje się wokół nich.

Ten film ma szanse na dużą popularność. Podejmuje atrakcyjny wątek (jest o miłości), ma ładne zdjęcia, nie ma w nim dłużyzn (o co go podejrzewałam przed seansem), ma ciekawą muzykę... Wszystko to składa się jednak w całość naiwną i kiczowatą. Muzyka - zmienia się ze sceny na scenę, czasem urywa się w pół taktu, jest za bardzo widoczna, szczególnie przy scenach smutnych, tragicznych - "płacze" za widza (kicz!). Fabuła książki została zmięta w papierową kulkę i rzucona widzowi w twarz. Wszystko dzieje się za szybko, jest zbyt przewidywalne i oczywiste. Nie miałam takiego wrażenia po przeczytaniu książki. Poza tym, film powinien opowiadać nam obrazem np. o bohaterach, a nie wymieniać ich cechy (które z łatwością można pokazać bez mówienia o nich). Cenię sobie kino azjatyckie za minimalizm w różnych aspektach, w tym w aspekcie werbalnym - pozostawia duże pole dla widza, może on sobie sam interpretować poszczególne sceny, zachowania bohaterów itp., w tym filmie nie ma na to miejsca.Szkoda.

Ledwie poprawna ekranizacja kultowej książki, która właściwie w żadnym momencie nie oddaje niezwykłości literackiego oryginału. Rozczarowuje pomysł na oddanie osobliwego, metafizycznego klimatu powieści i używanie w tym celu bardzo banalnych środków (nienaturalnie upiększone zdjęcia, płaczliwa muzyka etc.). Rozczarowują też aktorzy. Chłopak grający Watanabe bezwiednie poddaje się roli, zamiast intrygować jego postać irytuje. Melancholia charakteru Naoko jest pokazana zbyt delikatnie – bez znajomości książki trudno zrozumieć, co faktycznie trapiło dziewczynę. Dość dziarska Midori ukazana została jako nietuzinkowa, acz naiwna i nadmiernie dziewczęca osoba. Anh Hung Tran nie tyle nie podołał ekranizacji, ile nie pokusił się o filmowe wniknięcie w świat książki, tworząc własną interpretację tej opowieści i stawiając akcent głównie na proces dojrzewania młodych bohaterów. Norwegian Wood w wersji Wietnamczyka klimatem przypomina bardziej Zapach Zielonej Papai niż swój literacki pierwowzór.

chyba nic w tym złego, że reżyser prezentuje własną interpretację?
Coraz bardziej zaczynam żałować, że nie znam książki, wszyscy o niej mówią. Choć z drugiej strony, gdybym ją wcześniej przeczytał na pewno nie spodobałby mi się film, który i tak jakoś mnie nie powalił.

Złe jest to, że interpretacja jest banalna i powierzchowna, choć w sumie to nie jest kiepski film. Problem jest chyba w tym, że tej książki nie da się dobrze zekranizować. Jest ona dość obszerna, bo tyle właśnie było trzeba treści i słów, by stworzyć jej specyficzny, niesamowity klimat, którego, wydaje mi się, nie odtworzy żaden obraz.

czyli reżyser i scenarzysta z miejsca byli na przegranej pozycji

E tam, nie znalazł środka do tej książki, i tyle.

Szczerze mówiąc, nie potrafię wyobrazić sobie, jakby miał wyglądać ten film, żebym powiedziała, że jest bardzo dobrą i udaną ekranizacją.

Ja też nie. Dlatego nie jestem reżyserem, tylko oglądaczem. :( I cyborgiem bez wyobraźni.

A ludzie jeszcze czytają to co napiszesz :P

Ludzie, nie wiecie, co czynicie!

Szklanka1979
dcd
dcd
Uciekinier
salander
inheracil
JoannaChmiel
lapsus
ravbaker
vintitres
waszkas