Ketchup Schroedera (1997)

Reżyseria: Filip Zylber
Scenariusz:

Pod koniec lat 90., w okresie dynamicznego rozwoju reklamy w Polsce i zawrotnych karier w tej branży, sztuka człowieka wyżętego i wyplutego przez agencję reklamową była ważnym głosem młodego pokolenia. Nowakowski dowcipnie i kąśliwie przedstawił środowisko ludzi reklamy i degenerujące ich mechanizmy. Bohaterem "Keczupu..." jest Klimek (Piotr Adamczyk), chłopak z prowincji, zbolały poeta bez sukcesów, który nieoczekiwanie dla samego siebie zostaje copywriterem w prężnej agencji. Po pierwszych oszałamiających pieniądzach zarobionych na zgrabnych hasłach, po okresie szybkiej wspinaczki po drabince awansów - prowadzącej od keczupu do towarów luksusowych - spada... do keczupu. Będącego na ostrym, zawodowym zakręcie Klimka odwiedza stary przyjaciel, frajer żyjący z nauczycielskiej pensji (Olaf Lubaszenko). Nieznajdujący już tak łatwo jak kiedyś odpowiednich słów, by oddać hołd pomidorowej mazi, mistrz sloganu znajduje odpowiednie słowa, by opowiedzieć kumplowi, jak wyglądała jego zbliżająca się ku schyłkowi kariera. I nie ma w tej opowieści nic z naiwnej, młodzieńczej poezji. (DVD)

Obsada:

Pełna obsada

Jedno z gorszych przedstawień dawnego Teatru TV (tego, który nie zatrzymywał się w magicznym kręgu polityki historycznej). Zgryźliwy scenariusz zgryźliwie zrealizowany, ale środowisko i problem zupełnie nieinteresujące: przecież wiadomo już było czym jest praca w korporacji, po co to jeszcze wizualizować? Adamczyk ze swoim nieśmiałym uśmiechem jakoś pasuje do roli pierwszego naiwnego, ale nie widać, żeby przeżywał dramat moralny, tylko się nijako mechaci.

Czasem jak się do czegoś przyczepisz to zupełnie nie mogę zrozumieć gdzie szukasz dziury w całym? Czy fakt że "powszechnie wiadomo" czym jest praca w korporacji skreśla automatycznie wszelkie filmy o tej tematyce? Przecież powszechnie wiadomo, że wojna jest zła. Po co było kręcić "Czas Apokalipsy" i "Pianistę"??
Rozumiem konstruktywną krytykę, ale w Twojej recenzji jej nie zauważyłem.

Odnośnie Klimka... to on po prostu świetnie się maskuje. Udaje, że jest w porządku, jak wszyscy niespełnieni pracownicy korporacji, wybijający się nieco ponad lansowaną tam przeciętność, twierdzi że wcale nie jest tak źle, że robi to co lubi i za to mu płacą, celowo wzbudzając tym zazdrość u Ryśka, "przegranego", "prawdziwego artysty".

To co mi się spodobało to brak jednoznacznych wniosków z całej tej sytuacji. Ani sytuacja Klimka ani Ryśka nie jest komfortowa. Obaj czują się spełnieni dopiero pijąc wódę i dyskutując o sztuce, ale za to płacą w kraju tylko kilku wybranym krytykom. Tego typu dramaty to chleb powszedni wielu absolwentów studiów wyższych, w równym stopniu artystów (w szerokim znaczeniu tego słowa), ale też inżynierów (w równie szerokim znaczeniu). Dotknięcie rzeczywistego problemu, w nowy, świeży sposób, to dla mnie dostateczny powód, żeby nie skreślać tej ekranizacji (mimo wad, których oczywiście nie brakuje -- największą z nich jest pewna "rysunkowość" przedstawionej historii).

Ej no, bo to nie jest żadna konstruktywna krytyka, tylko moje silne osobiste wrażenie. Oglądałem to dawno, ale dzięki twojej recenzji sobie przypomniałem, a na YouTube się upewniłem, że to na pewno to (jak ktoś ciekaw to niech zobaczy, chyba dosyć reprezentatywne):

http://www.youtube.com/watch?v=5Fgf9Reeiro&hl;=pl
http://www.youtube.com/watch?v=yi4b-xZL08c&hl;=pl

Nie oglądałem "Czasu Apokalipsy", ale "Pianistę" warto było nakręcić, bo niesamowicie mocno zobrazowano zniszczenie (ten komputerowy rzut ulicy, ale też zniszczony szpital) - zwłaszcza w kontraście do normalności miasta przed wojną. Ta widoczna degradacja, ten kontrast dużo robił, brak muzyki także, zwłaszcza gdy samotnie wegetował w pustym domu. A Pianista i tak nie jest moim ulubionym filmem pod względem artystycznym.

Ale wróćmy do Ketchupu - no właśnie ta rysunkowość jest większa niż "Hancocka" czy "Wojny polsko-ruskiej", ewidentnie inspirowanych komiksami i pulp-fikcją, ale ani śmieszy, ani nie wciąga akcją jak tamte. Z drugiej strony walor dokumentacyjny - obejrzałem "Dług" i choć nie miałem do czynienia z takimi drobnymi biznesmenami, to czułem, że właśnie sportretowano rzeczywistość dookoła mnie. Oglądając filmy Mike'a Leigh, gdzie jest bidnie, szaro i przeciętnie, a w dodatku na Wyspach, a nie w Polsce, też czuję bliskość przekazu.

A Ketchup dla mnie zmaściła obie rzeczy - jest dokumentalna, ale nie czuć emocji z tego powodu, za to schematy są spore, ale nie doszły do poziomu metafory czy jakiejś gry wyobraźni, zatrzymały się na bezradnej grotesce.

Słyszałem potem felietony Nowakowskiego w którymś komercyjnym radiu (jeszcze później skojarzyłem, że to on napisał tę sztukę) i miałem to samo wrażenie: niby zabawne, ale jakieś strasznie płaskie. Ot, taka właśnie papka radiowa, z której próbował w tej sztuce kpić.

O, no właśnie - mój najważniejszy zarzut to taki, że próbując kpić z tego prostactwa i mierności, nie może się z tego stylu uwolnić nawet kpiąc. Zdaje się, że za to samo krytykowano Shutego za "Zwał", o ile dobrze kojarzę.

Dla mnie to jeden z bardziej udanych Teatrów TV. Dobrze napisane dialogi plus Adamczyk który całkiem nieźle sobie poradził w roli młodego yuppi. Jestem na tak.

Świetna satyra na światek "artystów" pracujących dla agencji reklamowych. Ale nie tylko bo to samo tyczy się np. programistów robiących dla korporacji (tylko bez tych fajnych imprez integracyjnych, zapewne z powodu niedoboru płci pięknej). Wyjątkowo zabawnie i z sensem. I z dobrym aktorstwem. Brawo.

olamus
kocio
lapsus
michuk