Kaboom (2010)

Reżyseria: Gregg Araki
Scenariusz:

Halucynogenna kombinacja filmu SF oraz college’owego porno w wersji hetero- i homoseksualnej, wzbogacona elementami magicznymi i surrealistycznymi, a wszystko okraszone spiskową teorią dziejów i cudownie sztucznymi dialogami, jakie słyszy się tylko w niskobudżetowym kinie (American Film Festival)

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

'Żyć szybko, umierać młodo' na LSD; narkotyczna wizja, w której wszystko się może zdarzyć - i się zdarza. Ale jazda!

Donnie Darko dla zboczeńców, ale zabawa przednia!

Pytanie o sens w przypadku "Kaboom" jest bez sensu. Dla planujących obejrzeć mam jedną radę: chillax! A, jeśli ktoś dysponuje numerem telefonu dilera, który zaopatruje Gregga Arakiego, bardzo proszę o kontakt na priv.

Wyobraźcie sobie organizację terrorystyczną, która porywa duet Parker & Stone, Lyncha, Rodrigueza, Kevina Smitha i jakiegoś kolesia od pornoli. Następnie robi im elektrowstrząsy, karmi grzybami i każe wspólnie napisać scenariusz o studentach. Realizację powierza się jakiemuś przemądrzałemu szczeniakowi, który umie robić oryginalne kino. Nie mówię, że to co wyjdzie jest koherentne, inteligentne czy w ogóle ma jakikolwiek sens. Mówię tylko, że jest awesome.

Uprzedziłaś mnie z recenzją - masz bliżej do domu :)

I mam też szybkostrzelną klawiaturę i nie marnuję czasu na myślenie ;)

Dobrze, dobrze :) Kaboom będzie we Wrocławiu na AFF.

Mam nadzieję, że masz to w grafiku. Jestem ciekawa Twojej opinii :)

Mam już nawet bilet. Nie jestem tylko jeszcze pewien, czy czas znajdę. Ale będę walczył.

Ech. Mam wrażenie, że chyba jakieś dwie kopie Kaboom krążą po Polsce. Nie najgorsza komedia, ale skąd te zachwyty? I przede wszystkim gdzie te totalne jazdy? I najprzedewszystkim, jak można w ogóle przywoływać nazwisko Lyncha w tym kontekście? Kaboom to sprawny pastisz. Tylko tyle. Pastisze robi się łatwo, bo bierze się cudze pomysły / klisze i się nimi bawi. Jak w ogóle można porównywać Arakiego z Lynchem?! Z Lynchem, który był TWÓRCĄ, który wymyślił Głowę do wycierania, Człowieka słonia, Zagubioną autostradę, Miasteczko Twin Peaks, itp. Naprawdę sądzisz, że gdyby zwarł szeregi z Rodriguezem, Stonem i Parkerem i Kevinem Smithem to powstałoby TYLKO TYLE?

Wbrew pozorom nakręcenie dobrej komedii to trudna sprawa, podobnie jak np. dobrego horroru. Więcej niż połowa filmów, które widziałam na AFF to były komedie i właściwie na paru się uśmiałam tylko, po Greenbergu, Spork, Chłopaku do wynajęcia, Kaboom było jak zbawienie - zero spinki i wielkiej filozofii, czysta psychodelia pozbawiona jakiejkolwiek poprawności + masa rozbrajających tekstów (moim faworytem jest sex z a + b i b + c = jakby a uprawiał sex z c). Ja potraktowałam AFF jako festiwal kina rozrywkowego z domieszką niezalu ala Sundance, taki repertuar głównie wybierałam i Kaboom trafił w moje oczekiwania w 100%.

Tegoroczny WFF był aż tak do luftu, że Kaboom to była prawdziwa epifania. Żaden film nie miał tak mocnego wejścia, żaden nie był tak nieprzewidywalny, szczeniacko-ekshibicjonistyczny i bezpretensjonalnie głupi. Może tylko "Opona". Weź pod uwagę, że obejrzałam toto po długiej serii rozczarowań.

Kaboom ogląda się najlepiej, kiedy się niczego o nim nie wie. Skoro już zostałeś ostrzeżony, że będą jazdy, myślę że nie miałeś z tego nawet połowy tej zabawy, którą miałam ja. Nie miałeś szans odczuć tego zagubienia i poczucia, że nie masz pojęcia, co może się za chwilę wydarzyć - to są wrażenia, które pamiętam z "Miasteczka Twin Peaks" i których już dawno nie doświadczyłam w kinie. Przykro mi, nie rezygnuję z Lyncha.

I tak, myślę, że gdyby powstał w/w zespół reżyserów, rezultatem byłoby dokładnie tylko tyle. Zebranie wielkich indywidualności, z których każda ciągnęłaby w swoją stronę, dałoby zapewne coś pośrodku, a nie mieszankę tego co najlepsze u każdego twórcy. Czyli właśnie takie pieprzno-psychodeliczne Kaboom, a nie jakieś epokowe arcydzieło.

Nie krytykuję jakoś bardzo Kaboom, było sporo fajnych momentów. Wciąż jednak nie wiem, skąd te poglądy o jazdach po grzybach / lsd. Ja jakoś bardziej odlotowo wyobrażam sobie odloty :)

@ayya: A oglądałaś "Scott Pilgrim kontra świat"? To dopiero była dobra zabawa! Po tym filmie Kaboom wypada jeszcze bardziej blado.

Scott Pilgrim to przy Kaboom kino familijne - inny rodzaj żartu, o efekciarstwie nie wspominając. Scott lepszy wiadomo, ale Kaboom też mnie rozbawiło.

Jednak mają sporo wspólnego. Oba na moje oko jako docelową widownię mają młodzież. I oba są rozrywkowe. Scott Pilgrim był jednak chyba bardziej orginalny. Anyway, przyznaje, oba to dobra zabawa.

Doktorze - ja tam się nie znam na LSD, mam nadzieję, że inni, którzy pisali podobne rzeczy, są bardziej doświadczeni. :) "Żółta łódź podwodna", podobno inspirowana wpływem tej i owej substancji, była bardziej fabularnie ulizana niż Kaboom, więc trochę ekstrapolowałam.

Widzę, że Scott Pilgrim nie ma jeszcze daty polskiej premiery. :( Jedyna nadzieja w Gutku...

Ja również się nie znam. Ale bez LSD stać mnie na większe jazdy (w wyobraźni oczywiście :P).

rozważam zakup Scotta na dvd, skoro przesyłka z amazona za free

Wtedy uśmiechnę się do Ciebie jak już obejrzysz w celu pożyczenia ;)

ja już obejrzałam:D

No wiem, ale miałbym opory prosić o pożyczenie takiego nierozdziewiczonego egzemplarza, w dodatku od (prawie) obcej osoby.

Z wielkiej armaty mały kaboom! Spodziewałem się dużo dużo więcej, bo miały być podobno odjechane wizje. Niestety nie było. Był nie najgorszy pastisz, choć jak dla mnie za bardzo w stylu komedii dla nastolatków (którym już nie jestem). Moooocno naciągane to 7.

FUCKING - po pierwsze i w pełnym tego słowa znaczeniu. GOOD! - to po drugie jako generalne ujęcie wrażeń ex post. DON'T TAKE LIFE TOO SERIOUSLY. YOU'LL NEVER GET OUT OF IT ALIVE - po trzecie. Naprawdę niezły pastisz fabularnego kiczu i świetna muzyka - życzę sobie więcej Placebo na dużym ekranie.

Hmm... a dla mnie najsłabszy film festiwalu. Choć muszę dodać, że widziałem same bardzo dobre. Tym niemniej Kaboom był sporym rozczarowaniem. Spodziewałem się Bóg wie jakiej jazdy po licznych komentarzach na Filmasterze. Podobno to miał być popis wyobraźni. Bez przesady, ot komedia, nic wielkiego. Scott Pilgrim był o 2 nieba oryginalniejszy. Moja ocena 6-7.

Ja w zasadzie zobaczyłam to, czego się spodziewałam. Pastisz jak malowany. Choć przyznaję - film zalatywał mi momentami Zmierzchem albo American Pie - ale może o to właśnie chodziło? Oglądając tę parodię z dystansem, myślałam sobie, że przyjemnie się na to patrzy i nie miałabym nic przeciwko, żeby zobaczyć ten film jeszcze raz ze znajomymi. Niemniej, wielka sztuka to to nie była i absolutnie się z tym zgadzam. Jest pastisz i jest Pastisz. :) Ale zabawa była przednia i tego się trzymajmy.

I jeszcze jedna refleksja: po entuzjastycznych reakcjach publiczności w dość podejrzanych i przegiętych momentach czuć było ewidentnie, że to widzowie..hm.. przypadkowi, tzw. weekendowi i że daleko im do wyrafinowanej publiczności ENH-owej... Ale może dzięki temu zapanowała zdrowa równowaga..? ;) Jakkolwiek, po AFF mam b. miłe wrażenia i w przyszłym roku chętnie zapewnię sobie karnet.

Na weekend zjechała się masa ludzi dopiero, jeszcze w sobotę odbierali karnety. Wiadomo, że wieczorami i w weekend pojawi się więcej ludzi z biletami na pojedyncze seanse, ale wyrafinowanie nie ma tu raczej nic do rzeczy. Na ENH publiczność notorycznie śpi, wychodzi z seansu etc. - szczyt wyrafinowania ;P

Heh, ayya, może źle ujęłam myśl - ja nie twierdzę, że weekendowa publiczność była zła - była inna niż podczas ENH, może mniej lansiarka i bardziej naturalna? Myślę, że to dobrze, bo zapanowała na sali większa spontaniczność. ALE. Wiem z wielu źródeł, że te same sale notorycznie zapychane były resztkami naczosów, butelkami i innymi śladami po syfiarzach, co świadczy o tym, że kultura osobista widzów tożsama była z typowymi użytkowinikami Heliosa (generalizuję!). Stąd wspomnienie o wyrafinowaniu - ad. gustu i zachowania. :)

Mówię ci, że w porównaniu do tego, co dzieje na WFF, gdzie przychodzą głównie przypadkowi ludzie z popcornem, nie istnieje kultura np. przy staniu w kolejce etc., AFF to najbardziej wyrafinowany festiwal świata :) a wydaje mi się jednak, że co do lansu, to ENH jednak stało się lansiarskie. To nie wina festiwalu samego w sobie, ani jego organizatorów, ale po prostu impreza stała się na tyle modna i istotna, że warto się tam lansować. Taka kolej rzeczy (mam wrażenie, że coś takiego już kiedyś pisałam).

Fuckin' awesome.

+1 :) Awesome indeed.

Przerysowany do granic mozliwosci i ekstremalnie zabawny!

bez oceny tym razem... nie odzierając filmu z kontekstu tego, że pastisz, że luźna forma itp.. to w sumie udany film, ale nie zmienia to faktu, że raczej mnie wymęczył... ale raz nie zawsze... można było obejrzeć i liznąć takiej 'formy', ale następnym razem 2 razy się zastanowię, zanim poświęcę swój czas Arakiemu

MRZVA
arcticconnie
nevamarja
waleriana
nieznajomysen
psubrat
lamijka
mariamcieslak