Jane Eyre (2011)
Żadna miłość nie jest prosta, ale - jak narkotyk - odurza tylko pierwsza. "Jane Eyre" to opowieść, która wychowała miliony nie zawsze rozważnych romantyczek na całym świecie. Współczesna ekranizacja to porywająca i zapierająca dech w piersiach historia o alchemii uczuć. Moc tego filmu utkana jest z marzeń kobiet o odnalezieniu miłości, która jest im przeznaczona na całe życie. Uboga i nieśmiała dziewczyna, zakochuje się w charyzmatycznym pracodawcy, który, jak się wkrótce okazuje, skrywa mroczną tajemnicę… (opis dystrybutora)
Obsada:
- Mia Wasikowska Jane Eyre
- Michael Fassbender Rochester
- Jamie Bell St. John Rivers
- Holliday Grainger Diana Rivers
- Tamzin Merchant Mary Rivers
- Amelia Clarkson Young Jane
- Craig Roberts John Reed
- Sally Hawkins Mrs. Reed
- Lizzie Hopley Miss Abbot
- Su Elliot Hannah
- Freya Wilson Eliza Reed
- Emily Haigh Georgiana Reed
- Simon McBurney Mr. Brocklehurst
- Sandy McDade Miss Scatcherd
- Freya Parks Helen Burns
- Edwina Elek Miss Temple
- Ewart James Walters John
- Judi Dench Mrs. Fairfax
- Georgia Bourke Leah
- Sally Reeve Martha
- Romy Settbon Moore Adele Varens
- Eglantine Rembauville-Nicolle Sophie
- Rosie Cavaliero Grace Poole
- Angela Curran Undercook
- Imogen Poots Blanche Ingram
- Sophie Ward Lady Ingram
- Joe Van Moyland Lord Ingram
- Hayden Phillips Colonel Dent
- Laura Phillips Mrs. Dent
- Harry Lloyd Richard Mason
- Ned Dennehy Dr. Carter
- Joseph Kloska Clergyman Wood
- Ben Roberts Briggs
- Valentina Cervi Bertha Mason
- Jayne Wisener Bessie
Wyróżniona recenzja:
Nowe szaty Jane Eyre
W dzisiejszych kryzysowych czasach ciężko nie tylko o pieniądze, ale też o dobry, oryginalny scenariusz. Sięgnięcie po historię starą, ale jarą i przeniesienie na ekran po raz hochnasty Dziwnych losów Jane Eyre jest pomysłem w sam raz na niepewne czasy. Wystarczy dokonać kilku odpowiednich wyborów i sukces murowany. Po z górą 160 latach od publikacji słynną powieść Charlotte Brontë wciąż ...
Brytyjczykom trzeba przyznać, że nie tylko mają klasykę arcydzieł literatury, ale najczęściej potrafią to pokazać we współczesnym kinie. Miniserial Bleak House (Dickens), nowa Jane Eyre (Brontë), czy chyba najpopularniejsza ekranizacja Dumy i uprzedzenia (Austen) z 1995 to genialnie zagrane filmy, które ożywiają pogrzebany już język i obyczaje z werwą i emocjami. Naszczęście po bardzo złych Wichrowych Wzgórzach (1992) książka Brontë doczekała się wizualnej formy godnej zawartej w niej treści (poprzedniej ekranizacji Dziwnych losów Jane Eyre nie widziałam). Teraz tylko czekać na geniusza, który pokaże nam Oscara Wilde'a.
Ale nową Jane Eyre zrobił Amerykanin, pochodzenia japońskiego, a nie Brytyjczyk.
A Wilde'a świetnie zekranizował już (tym razem stuprocentowy Brytyjczyk) Russell (patrz: Salome).
Ostatni taniec Salome dokladnie: http://filmaster.pl/film/salomes-last-dance/
Warto też poczekać i zobaczyć wersję Wichrowych wzgórz, która w tym roku wyszła spod ręki Andrei Arnold (Brytyjki). Opinie krytyków są przychylne.
Zrobił Amerykanin ale produkcja jest Brytyjska (BBC Films). A co do Wilde'a - przerażająco zły Dorian, kiepskie Jak być poważnym na serio i jeżący włos na głowie film biograficznym o samym autorze odstraszyły mnie od innych ekranizacji. Ale w takim razie zobaczę Salome.
Bardzo teatralny i minimalistyczny w formie - przypomina mi trochę kostiumowe romanse Yôji Yamady. Wasikowskiej udało się udźwignąć rolę, Fassbender też sobie nieźle poradził, chociaż faceci u Brontë są wszyscy tacy dupowaci. Niemniej, ekranizacja jest tylko poprawna, acz przyjemna dla oczu.
„Jane Eyre” Fukunagi jest jak jajko Fabergé – piękna i misterna. Na wysmakowaną formę składają się przede wszystkim bajeczne (na początku filmu jest ujęcie wrzosowisk, które automatycznie skojarzyło mi się z Polami Pellenoru) i przywodzące na myśl obrazy Caspara Davida Friedricha krajobrazy, a także ładne, utrzymane w zielono-brązowej kolorystyce zdjęcia Adriano Goldmana i bardzo adekwatna muzyka Dario Marenelli’ego (dziełem sztuki jej nie nazwę, ale ilustruje świetnie). Misterność widać w precyzyjnym doborze plenerów, kostiumów, scenografii, aktorów (Fassbender to diabeł wcielony – dla mnie Rochester idealny; ale Wasikowska też wspaniała – kolejna utalentowana blondynka do mojej kolekcji) i w dialogach (rozkoszowałam się nimi nie mniej niż warstwą słowną „Game of Thrones”, ot, moja bajka). Ocena nieco zawyżona, ale musicie mi wybaczyć moją słabość do romansów z epoki i Michaela Fassbendera. Połączyć te dwa czynniki, to jak zmieszać nadmanganian potasu z gliceryną – pożar gwarantowany.
Pierwszy raz spodobała mi się "Jane Eyre". Książkę ledwie zmogłam (dla dorastających panienek się nie nadaje), wcześniejsze ekranizacje, cóż, pozostawiały wiele do życzenia. A ta ma coś w sobie. Jest wysmakowana, ładna (także wizualnie), wyważona. Nawet gra aktorska jest minimalistyczna i dzięki temu przekonująca. Fukunadze się udał film, bardziej nawet niż głośna "Ucieczka z piekła".
Naprawdę dobrze zrobiona ekranizacja, oddająca ducha powieści. Świetni aktorzy, dobrze poprowadzeni - świetnie ogląda się pełne napięcia sceny, w których choć nie ma słów, wszystko można wyczytać z ich mikroruchów. Podobało mi się też zestawienie klasycznie filmowanych scen kostiumowych ze scenami, w których sposób prowadzenia kamery kojarzy się z radosnym amatorskim filmem "na pamiątkę".
Jedno co mnie zastanawia, to czy osoby, które nie czytały książki są w stanie na podstawie filmu w pełni zrozumieć motywacje bohaterów. Może brakować im trochę wyjaśnień. Nie sądzę jednak, by zawsze trzeba je było wkładać do filmu - nic w tym złego, jeśli ktoś zbuduje sobie interpretację inną od książkowej.