Zabiłem moją matkę (2009)

J'ai tué ma mère
Reżyseria: Xavier Dolan
Scenariusz:

Dwudziestolatek Xavier Dolan wyreżyserował swój pierwszy film, napisał do niego scenariusz i i zagrał główną rolę. W tym na współ autobiograficznym filmie opowiada on swoją trudną relację z matką. Ważnym wątkiem jest też jego relacja z chłopakiem, Antoninem. Film wygrał trzy nagrody w programie Director's Fortnight festiwalu w Cannes z 2009 roku.

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

Dostrzegłem w filmie Dolana wyraźną inspirację "Tarnation". Nawet sam Dolan chwilami przypomina wyglądem Jonathana Caouette. Bardzo dobre, histeryczne dialogi w licznych scenach kłótni z matką. Całość trochę przedobrzona stylistycznie. Można powiedzieć, że reżyserowi zabrakło dojrzałości, ale biorąc poprawke na jego wiek (20 l.) można też mówić o bardzo dojrzałym filmie.

"Tarnation" zrobione jak należy. Miałem też skojarzenia z "Santa sangre" Jodorowskiego. Xavier Dolan pokazał, że czuje sztukę filmową i że mimo fatalnego sprzętu (amatorszczyznę widać szczególnie na obrazie -- kasza przy niektórych ujęciach mocno przeszkadza w oglądaniu) potrafi zrobić piękny, wzruszający, niesamowicie zabawny i przy tym niegłupi film o dojrzewającym nastolatku. Wielkie brawa za dobór muzyki do scen!

Przypomina "Tarnation" tyle, że matka zamiast być wyniesioną na piedestał jest z niego notorycznie zrzucana przez kochanego a zarazem krnąbrnego syna.
Atutem filmu są dialogi rodzic-dziecko, które momentami do złudzenia przypominały mi te z mojego okresu dojrzewania.

nie zrobił na mnie tak dużego wrażenia jak 'wyśnione miłości', i próbuję dojść do tego, dlaczego tak jest. może to przez to, że nie będąc zbuntowanym nastolatkiem, nie miałam większych problemów z mamą. chociaż to nie do końca prawda, więc może po prostu chodzi o to, że nie utożsamiałam się w żaden sposób z głównym bohaterem- w 'w. m.' o wiele łatwiej było mi się wczuć. tak czy inaczej film ten jest warty zobaczenia, choć jak dla mnie trochę za dużo chaosu.

O czyli dokładne odwrotnie to odebraliśmy. Może dlatego, że u mnie w życiu mniej było wyśnionych miłości, a więcej problemów wieku dojrzewania :)

Opowieść o trudnych emocjach, balansowaniu między miłością, a odrazą. Przedstawiona z wielką dbałością o estetyczne szczegóły, co ciekawie komponuje z samą treścią i dodaje produkcji swego rodzaju emocjonalnego autentyzmu.

Znakomity portret balansujących na granicy miłości i nienawiści uczuć do matki, To ten sam młody, zdolny Dolan co w "Wyśnionych miłościach". Tylko bardziej surowy, szczery, a może i ekshibicjonistyczny. Jak zwykle - szczerość nie jest tym, co mnie przyciąga do kina. Ale szczerość obleczona w tak błyskotliwą formę jakoś tam ujdzie. Niestety widać niskobudżetową realizację, ale to w sumie nawet pasuje. Nie spazmuję z zachwytu, ale polecam.

Dolan ma genialny dar widzenia i opowiadania rzeczywistości. Umie nawet najbardziej toksyczną rzeczywistość przerobić w sztukę, wynieść coś z niej. Jeśli to jest film amatorski, to chcę takich więcej.

Obraz trudnych relacji z matką. Chęć uwolnienia się spod jej skrzydeł, a po przeciwniej stronie pragnienie akceptacji przez nią poczynań chłopaka. Udany debiut Dolana z wysmakowanymi zdjęciami i kapitalnie dobraną muzyką.

Bardzo intymny, bardzo nasycony emocjami film udowadnia, że szczerości i bezkompromisowości w ukazywaniu uczuć nie ma co się wstydzić. Film wysmakowany estetycznie i dla mnie brak mu surowości "Tarnation". Wydaje się, że problem relacji między samotnie wychowującą matką a dzieckiem staje się współcześnie jednym z ważniejszych tematów dotyczących rodziny, a film Dolana wskazuje na konieczność rzetelnego opisania tego zjawiska.

Gdybym obejrzała ten film jakieś 8 lat temu, to uznałabym go za genialny. Wyśmienity debiut. Mocny, męczący, dotkliwy, boleśnie piękny. Z mistrzowskimi emocjonalnymi orgiami pełnymi malowniczych wizualów, smacznych ujęć i świetnie dobranej muzyki. Wcale jednak nie doskonały. ("Wyśnione miłości" podobały mi się bardziej.) I dobrze. Dolan ewoluuje, a ja jestem fanką jego estetyki i jej detali: http://www.youtube.com/watch?v=Ayz22g3eo5I

A wiesz, że "Zabiłem " podobało mi się bardziej od "Wyśnionych" . Wydało mi się bardziej klarowne i temat mi bliższy. A co z Twoją niechęcią wobec "mientkich" kolesi, Marysiu?

Też wyżej cenię "Zabiłem moją matkę" - jest surowszy i bliższy życiu (przynajmniej mojemu). I ma lepszy wybór muzyki. W "Wyśnionych" nie odnalazłem niczego co mógłbym odnieść do siebie. Podobała mi się za to bardzo ogólna estetyka i dopracowanie filmu, ale irytowały niektóre wybory muzyczna (trochę zbyt prostackie, jak "domyślny filmowy utwór na wiolonczelę", pokazujące, że Dolan nie spędził dzieciństwa oglądając kasety wideo, jak Tarantino i nie ma tak szerokiej filmowej edukacji).

Lapsusie, a wiesz, że oglądając ten film, pomyślałam o Tobie i naszej dyskusji pod "Wszystko co kocham"? Przypuszczałam, że debiut Dolana przemówi do Ciebie bardziej niż "Wyśnione miłości" :)

Co do wyznawców Vice'a, homo hipsterów i mienczaków... cóż, w obliczu kierunku, w jakim zmierza świat, nie pozostaje Maryśce nic innego jak pogodzić się z faktem, że testosteron to nie wszystko. Musiałabym odrzucić najbliższych ;)) A co do lovelasków w "Zabiłem swoją matkę", to nie miałam nic przeciwko - chłopaczkom daleko było do kiwania rączką, a scena z farbami była czadowa ;)

Michuk, zgadzam się, że surowość "Zabiłem moją matkę" jest mocną stroną tego filmu i jednocześnie elementem różniącym debiut od najnowszego dzieła. Niemniej, muzyka w obu filmach jest świetna i otwarcie powiem, że uwielbiam Dolana własnie za umiejętność łączenia dźwięku z obrazem. Każdy seans z tworami Dolana jest dla mnie ucztą estetyczną, a takie fety bardzo sobie cenię. Jeśli jeszcze przy okazji filmu odkrywam nową muzykę, to już dla mnie pełnia satysfakcji.

"Zabiłem moją matkę" jest niesamowicie życiowy, rzeczywiście, dlatego napisałam, że gdybym obejrzała go kilka lat wstecz na 100 % uznałabym go za genialny, niewiarygodnie trafny i adekwatny.
"Wyśnione miłości" były bardziej lekkostrawne, ale podobnie obnażające. Miałam pąsowe policzki momentami ;))

Po dwóch filmach Dolana rozpoznaję już jego "kreskę" w filmowym obrazie, powtarzalność motywów, scen, ich paralelność. (Slow motion w lesie, jesienne liście, muzyka). Z jednej strony bardzo to fajne, ale ciekawi mnie niezmiernie, czy uda mu się zachować swieżość kontekstu. Zobaczymy.

Toś mnie rozpracowała ;) Rzeczywiście "kreska Dolana" to nowa jakość w kinie. Wszystko to takie ekshibicjonistyczne, choćby obsadzanie siebie w głównych rolach. Myślę, że te filmy to dobry komentarz do mojej dyskusji z Esme.

Ktoś mnie wzywał, to się odezwę, bo do tej pory tylko czytałam. Ja lubię oba filmy Dolana, bo oprócz ekshibicjonizmu jest tu i perfekcjonizm, i dużo talentu. Bardzo go cenię za dopracowaną, lekką estetykę. Oczywiście wolę "Wyśnione", bo "surowy i bliski życiu" to nie dla mnie rekomendacja i w ogóle nie trafia do mnie argument "bardzo życiowy = bardzo dobry". Nie traktuję filmów jak luster - nie w każdym muszę się przejrzeć.

Esme, myślę, że gdy ktoś stosuje argument o życiowości, to daje do zrozumienia, że poczuł zamysł reżysera na własnej skórze (że tak to ujmę); a jeśli historia/emocje z filmu przekładają się na autodoświadczenie, to odbiór filmy jest lepszy, wiadomo. Kwestia stopnia utożsamienia się z bohaterem. Do mnie bardziej trafiły lekkostrawne Wyśnione (również dlatego, że więcej siebie tam dostrzegłam, o zgrozo), ale głównie dlatego, że były batrdziej dopracowane, estetycznie piękniejsze.
Może też odmienność w percepcji wynika trochę z różnicy płci? STEREOTYPOWO podchodząc do rzeczy, kobiety są bardziej wrażliwe na doznania estetyczne, a mężczyźni preferują surowość właśnie. Stereotypowo myśląc, podkreślam. ;)

Odwoływanie się do szczeniackich buntów, które niemal każdy zna i przeżył, jest z jednej strony aktem szczerości, ale z drugiej wytrychem do serc widowni. Oczywiście trudno się nie identyfikować. Ale skoro sama przeżyłam to albo coś zbliżonego, to po co mi właściwie powtórka z rozrywki? W kinie szukam raczej nowych doświadczeń. Jeśli mam się utożsamiać, niech to wymaga ode mnie wysilenia empatii, a nie po prostu przywoływania emocjonalnych wspomnień. M.in. dlatego podobał mi się "Las", który również jest bardzo osobistym filmem i również estetycznie wysmakowanym, ale odwołujacym się do przeżyć, które nie są bardzo zbieżne z moimi.

Nie wiem jak ze stereotypami, ale jeśli chodzi o mnie, to wszyscy wiedzą, że można mnie przekupić ładnymi zdjęciami i staranną koncepcją estetyczną, treściowo serwując banał i bzdurę ;) Jestem skrajnym przypadkiem.

@Esme - Ktoś stereotypowo uważa, że ta "estetyzacja" zbyt często zmienia się w pocukrowany lukier od którego mgli. Stereotypowo - zaznacza.

@lapsus Nie użyłabym określenia estetyzacja, bardziej stylizacja. A tu już trudniej o lukier, bo liczy się bardziej oryginalność. Np. "Metropia" nie jest ładnym filmem - podoba mi się ze względu na nietuzinkową animację i orwellowski klimat, czyli właśnie styl.

Wykonam teraz dramatyczną woltę i powiem, że surowość też bywa elementem stylu i niekiedy doskonale się sprawdza, np. w Fish Tank. Grunt to świadomość tego co się robi i dobór właściwych środków. Stereotypowo surowość niejednokrotnie lubi przechodzić w bylejakość, od której mgli.

No ale to już należy do subiektywnej oceny, od czego kogo mgli? Widziałem przed chwilą piękny film.

I zemgliło? :)

Nie. Myślę, że kino autorskie może mglić, ale jego zaletą jest pewna indywidualność przeżyć. Tu nie chodzi o to, by kogoś zauroczyć, ale żeby opowiedzieć możliwie intensywnie swoją historię.

O, oceniłeś na 10. To niezależnie od moich upodobań do cukru wrzucam na wishlistę.

„J'ai tué ma mère”, czyli pierwszy pełnometrażowy film Xaviera Dolana (człowieka, który zdaje się być samowystarczalny, albowiem nie tylko reżyseruje, ale też pisze scenariusze, produkuje i gra we własnych dziełach) oczarowuje przede wszystkim niezwykłą troską o detale (wszystko jest tu perfekcyjne: dobór słów, stroje, dekoracje, muzyka, kadry), kameralnością i ogromnym ładunkiem emocji. Dobrze zagrany, prowokujący do reakcji i skłaniający do refleksji film, który można nazwać debiutem idealnym.

Przeegzaltowany, ale w końcu to debiut - i tak lepszy niż wiele polskich filmów. Bardzo podoba mi się styl opowiadania i obrazowania serwowany przez Dolana, tak dopracowany w Heartbeats.

Kurde - taki jest bohater, przeegzaltowany. To może drażnić, ale przez to jest prawdziwe. Jest to prawdopodobnie typ rozhisteryzowanego bachora, ale taki ma być. Nieprzypadkowo Dolan obsadza siebie w głównych rolach.

dla mnie to wypada bardzo nieprzekonująco.

a dla mnie przekonująco To bardzo nietypowy sposób kreowania głównego bohatera. Stoi za tym wrażliwość i szczerość.

ale to nie tylko główny bohater jest tak pokazywany. postać matki też jest przejaskrawiona. w heartbeats - filmie o dużo większym potencjale egzaltacji - jakoś tego nie ma.

No - Heartbeats nie widziałem ;)

polecam - ja obejrzałam najpierw heartbeats i pewnie dlatego teraz się trochę zawiodłam :)

Ależ lapsusie, co lapsus. Heartbeats to po prostu "Wyśnione miłości", które widziałeś i oceniłeś na 8. :)

Kurde - ten był dopiero przeegzaltowany i histeryczny ;)

Okropny. Festiwal pretensjonalności

patrycja76
MRZVA
MonikaMazurkowna
Michalwielkiznawca
Szklanka1979
PiotrKowalski
HollyGolightly79
pannadrama
jump_cut
Serpentyna