Łowcy głów (2011)

Hodejegerne
Reżyseria: Morten Tyldum

Roger (Hennie) zdaje się mieć wszystko, o czym trzydziestoletni mężczyzna mógłby marzyć – jest najlepszym norweskim headhunterem, ma przepiękną żonę prowadzącą ekskluzywną galerię oraz luksusową willę. Sęk w tym, że - aby wieść wystawne życie - Roger musi od czasu do czasu uzupełniać zasoby finansowe wymyślnymi kradzieżami dzieł sztuki. Pewnego dnia żona przedstawia mu przystojnego klienta Clasa Greve’a (znany z serii "Gra o tron" Coster-Waldau), który dzięki intratnej posadzie w koncernie elektronicznym, wszedł w posiadanie drogocennego obrazu. Planując perfekcyjny napad na rezydencję Greve’a, Roger nie przypuszcza nawet, że trafił na wyjątkowo trudnego i przebiegłego przeciwnika.

Adaptacja bestsellerowej powieści Jo Nesbø.
(Opis dystrybutora)

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

Śmiała, choć raczej jednorazowa, mieszanka mrocznego kryminału i czarnego humoru. Ale uwaga, kilka scen nawiedza jeszcze przez tygodnie.

Może ósemka to odrobinę za dużo jednak zaginione dzieła sztuki i wyrafinowane przestępstwa to tematy szczególnie mnie interesujące (tylko w teorii rzecz jasna). Na podstawie powieści Nesbø powstał inteligentny scenariusz. Nie jest tak zakręcony jak w "Szpiegu", jednak żadnego bezmyślnego strzelania ani ekstraordynaryjnych wybuchów tu nie ma. Do tego świetna realizacja, odpowiednie tempo i odrobina humoru. Znakomita rozrywka.

„Łowcy głów” to ekranizacja powieści poczytnego norweskiego autora kryminałów – Jo Nesbø. Na temat adaptacyjnej wierności filmu się nie wypowiem, bo nie czytałam (kryminały to bodaj jedyne książki, których staram się unikać przed seansem), ale scenariusz skonstruowany jest świetnie. Jest intryga, jest napięcie, jest tempo, a niedociągnięcia, nawet jeśli jakieś są, nie obrażają inteligencji widza. Do kina poszłam skuszona kinem skandynawskim, nazwiskiem reżysera (Morten Tyldum kupił mnie kiedyś filmem „Kumple” i od tego czasu ma u mnie kredyt zaufania) i dwoma głównymi aktorami, których bardzo cenię – Nikolajem Coster-Waldau’em i Akselem Hennie. Obaj pasują do ról idealnie, zwłaszcza Hennie, który dysponuje dużym potencjałem komediowym. Ano właśnie. „Łowcom głów” daleko do klasycznych, mrocznych i dusznych kryminałów. Operują raczej klimatem komedii gangsterskich Guy’a Ritchie, a efekt końcowy to mistrzowskie połączenie drobiazgowości „Millennium” z cudowną absurdalnością „Porachunków”.

Odniosłem wrażenie, że jest właśnie mrocznie i duszno, to się z absurdem nie wyklucza, stąd humor. Świetnie się bawiłem i chyba właśnie o to chodzi. "Łowcy głów" to z jednej strony rozrywka niezobowiązująca, z drugiej zaś na tyle inteligentna, że po seansie nie czuć niesmaku.

Mrocznie i duszno to raczej u Hitchcocka. ;) Też się świetnie bawiłam, a jednocześnie mam poczucie obejrzenia naprawdę dobrego filmu. Chciałabym tak częściej. :)

Tak, ten film ma w ogóle spory potencjał komediowy. SPOILER: scena, w której zamaskowany g00wnem bohater wyjeżdża traktorem z dyndającym na bronie martwym psem położyła mnie na ziemię.

film ostatecznie bardzo dobry,
minusy:
za dużo banalnych przejść między scenami,
za dużo szczęścia ma bohater

Bardzo porządne rzemiosło, kilka warstw fabularnych, o to chodzi w dobrym kryminale.

Świetność filmu kończy się w momencie 'tirowania'. Później tylko jest dopinanie historii do końca. Zaczynają pojawiać się banały a zakończenie już bardziej banalne być nie mogło. Wygląda wręcz niewiarygodnie biorąc pod uwagę wcześniejszy mroczny ton filmu.

Przez większość czasu przewidywalny, momentami zaskakujący. Często zbyt prosty, czasami zagmatwany. Nierówny. I trochę zbyt nudny, jak na to ile musiało się w filmie stać, żeby w końcu naprawdę coś się stało.

Ale na pewno nie da się powiedzieć, że to nijaki film, a to mój podstawowy problem przy thrillerach.

Nijaki nie, bo jest wkurzający.

fender
Konfucjusz70
SuperMarker
chaos
salander
bartje
beznazwybez
Szklanka1979
AnnaSak
MureQ