Łzy Czarnego Tygrysa (2000)
Fah talai jone
Reżyseria:
Wisit Sasanatieng
Scenariusz:
Wisit Sasanatieng
Mieszanka westernu w stylu Sergio Leone i hollywoodzkiego melodramatu, opowieść o miłości między wyjętym spod prawa chłopakiem a bogatą dziewczyną z tzw. „dobrego domu” (Festiwal Pięć Smaków)
Obsada:
- Chartchai Ngamsan Dum / Black Tiger
- Suwinit Panjamawat Young Dum
- Stella Malucchi Rumpoey
- Supakorn Kitsuwon Mahesuan
- Arawat Ruangvuth Police Captain Kumjorn
- Sombat Metanee Fai
- Pairoj Jaisingha Phya Prasit
- Naiyana Sheewanun Rumpoey's maid
- Kanchit Kwanpracha Kamnan Dua
- Chamloen Sridang Sergeant Yam
Plusy za pomysł na liczne stylizacje, całkowicie idiotyczną fabułę i aktorstwo na poziomie "kto zrobi straszniejszą minę" (ten model tak powinien mieć). Ale z ekranu wieje nudą a oglądanie podkolorowanych, żarówiastych zdjęć omal nie doprowadziło mnie do szaleństwa. Jeśli to miał być celowo fatalny film, no to się udało. Planet Terror to przy tym kawał porządnego kina. PS Po zastanowieniu stwierdzam, że pierwszych 10 minut zasługuje na Oscara. Problem to pozostałe 100.
Film jest głupi i zdecydowanie nie dla wszystkich. Jako fanowi westernów (w dzieciństwie również serialu Lucky Luke z Terrencem Hillem) oraz niewolnikowi formy podobał mi się zaskakująco bardzo jak na coś, co sprawia wrażenie nakręconego pospiesznie w weekend, zanim 'aktorzy' rozejdą się do swojej codziennej pracy w biurze, w której rozrywką producentów jest ważniejsza niż widzów.
Ładne kolory, niezła muzyka. Reszta typowo westernowa.