Elmina (2010)

Reżyseria: Emmanuel Apea

Ghańczyk z dziada pradziada, Ato Blankson, przeciwstawia się korupcji, by ratować swój dobytek i rodzinę przed zakusami chińskiej korporacji. W opowieści pełnej miłości, czarów, intryg, zdrady i ropy naftowej, mamy okazję poznać sposób mainstreamowego opowiadania historii w tej części Afryki. To ekscytujący melodramat w nollywoodzkim stylu, pokazujący walkę jednostki z systemem. Z jednej strony iście ghańska opera mydlana, a z drugiej produkcja naznaczona absurdem przez niejasną rolą białego aktora grającego czarnego wieśniaka... Neokolonializm od czapy?

Rola Chińczyków w filmie uzupełnia jego wielokulturowy wymiar. Nie jest to tylko dramat, ale także metafora wpływu globalizacji na Afrykę oraz roli Azjatów w zmianach zachodzących na kontynencie. (opis dystrybutora)

Obsada:

Gorsze od nollywoodzkich produkcji, tamte przynajmniej nie były tak przegadane. Ten film jest kilkoma zlepionymi odcinkami tandetnej telenoweli. Nie spodziewałem się czegoś dobrego, ale tutaj widać, że Ghańczycy uważają kilka sekund bez dialogu za nieodwracalnie zmarnowane. Ja tego nie kupuję, a sam film poza dostarczeniem wiedzy, co się podoba w Afryce Zachodniej nie ma żadnych innych wartości.

kw86
inheracil