Battle Royale (2000)

Batoru rowaiaru
Reżyseria: Kinji Fukasaku

Japonia, czas niedalekiej przyszłości. Kryzys gospodarczy doprowadza do wzrostu przestępczości i anarchii wśród młodzieży. W tej sytuacji rząd wprowadza przeznaczoną dla uczniów ustawę Battle Royale. Na jej mocy raz do roku studenci jednej klasy zostają osadzeni na bezludnej wyspie i zmuszeni do niesamowicie okrutnej gry. W ciągu trzech dni, korzystając z różnych broni, muszą pozabijać pozostałych kolegów z klasy. Zasada jest prosta: może przeżyć tylko jedna osoba... (opis dystrybutora)

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

Popieprzony film, który mógł powstać chyba tylko w Japonii. Świetna mieszanka makabreski, humoru i pospolitego kiczu. Rewelacyjnie stonowany Takeshi Kitano. Film jednocześnie śmieszy, zadziwia i trzyma w napięciu -- niespotykany miszmasz. Obejrzane z rekomendacji Tarantino :>

Taaa... Jego pierwszy i najukochańszy od 1992 roku, zgodnie z tym co opowiedział na antenie Sky Movies (http://www.youtube.com/watch?v=Wz4K-Rxx2Bk). Akurat Battle Royale nie widziałam, ale inne jego wybory bywają dość dziwne - o "The Host" słyszałam wielce niepochlebną opinię.

Tarantino jest wielkim fanem exploitation, czego dał wyraz w Death proof. Filmy które wymienia to dla niego inspiracje i faktycznie, ogladając Battle Royale trudno oprzeć się wrażeniu, że wziął dużo z tego filmu do Kill Billa (nie tylko jedną z aktorek). A The Host zrobił jego dobry kumpel :>

Fabuła jest tak absurdalna, że 'Battle Royale' trzeba chyba rozpatrywać jako film surrealistyczny. Dzisiejszy widz widział już wszystko i trudno go zadziwić, toteż nie poczuje się raczej zszokowany. Nie sposób odmówić mu pewnego uroku, ale brakowało mi trochę bardziej surrealistycznych scen śmierci oraz jakiejś myśli lub wisienki na koniec - tak jak jest, oglądamy po prostu zabijające się, nie obchodzące nas dzieci.

Ależ dziwadło. Wciągneło mnie od pierwszych ujęć, równocześnie z minuty na minutę wprawiało w coraz większą konsternację. Są tu takie sceny, że gdyby nie późna pora i potomek śpiący za ścianą wyłbym z zachwytu, ale są też takie, których zupełnie nie chwyciłem.
Tak czy inaczej ulubiony (współczesny) film Tarantino to pozycja warta uwagi, pod warunkiem, że nie przeszkadzają nam krwiotryski z rozdziawionych tętnic czy rozłupywanych czaszek...

Obejrzałam ten film za sprawą rekomendacji Tarantino. Spodobał mi się, był wciągający i zrobiony z werwą. Ja go osobiście odczytałam jako metaforę japońskiego społeczeństwa z jego zamiłowaniem do dyscypliny, bezdusznej rywalizacji i brakiem zaufania.

Taki bardziej perwersyjny Kill Bill, bo krwi mniej więcej tyle samo, sposobów zabijania też. Z tym, że u Japończyków taka akcja jest prezentem na zakończenie szkoły podstawowej. Brzmi nieźle, nieprawda? Wszelkie poważniejsze interpretacje filmu puszczam mimo uszu, bo filozoficzne teksty młodzieży śmieszyły mnie jeszcze bardziej niż ich pseudo aktorstwo. Pełna beczka ciekawego kiczu!

bartje
malamadi
Morrigan
umbrin
Angel979
dag
dag
asia1298
jakilcz
streser
PedroPT